Legutko w krainie czarów

Fascynuje mnie przypadek ministra Ryszarda Legutki, znawcy Platona, anglisty, filozofa konserwatysty, który sprzymierzył się z PiS. W jednym z wywiadów podkreślił, że nie bedzie jak typowy jajogłowy utyskiwał na robienie polityki. Proza polityki może wciągnąć, a nawet się podobać.

Doskonały wynik wyborczy Legutki w Krakowie nie przełożył się wcześniej na jakieś wielkie gratyfikacje polityczne. Legutko został wicemarszałkiem Senatu i trzymał się w cieniu. Choć intelektualnie przerasta o niebo telewizyjne ,,twarze” PiS, udzielał się, jeśli już, raczej w wywiadach prasowych, jak przystało nieco staroświeckiemu człowiekowi książek i poważnych debat.

Trzeba było dopiero bankructwa koalicji PiS-SO-LPR, by premier przypomniał sobie o Legutce. Senator został uznany za jednego z najwybitniejszych naszych intelektualistów i otrzymał resort w ruinie – edukację. Posprzątać po Giertychu, zrobić wrażenie na opozycji. Legutko okazał się superwyborem. Nie dość, że kompetentny, to jeszcze całkowicie lojalny.

Do tego stopnia, że kiedy premier uciął dyskusję nad wliczaniem stopnia z religii do średniej ocen, Legutko natychmiast wycofał się z zgloszonych wcześniej publicznie słusznych wątpliwości w tej sprawie. Jak pan profesor mógł tak ulec brutalnej presji Kościoła i polityków, dlaczego nie podał się pan do dymisji, jak przystało niezależnemu intelektualiście – pytała zbulwersowana dawna studentka Legutki, Manuela Gretkowska.

Legutko sprawia jednak wrażenie, jakby spodziewał się, że ma przed sobą długą karierę ministerialną. Ogłosił swoje zamiary: szkoła ma przede wszystkim solidnie uczyć, koniec z kulturą skrótów, bryków, prezentacji, informatyzacja tak, ale w służbie nauki a nie jako cel sam w sobie, powrót greki i łaciny być może jako przedmiotów maturalnych. Program niezły, ale czy minister nie obraca się w jakiejś fikcji i nie przecenia swoich możliwości sprawczych, nie doceniając zarazem oporu edukacyjnej materii – w sferze bazy materialnej, kadr i postaw młodzieży? Czy faktycznie o to chodzi w polskiej oświacie?

Myślę, że wizja Legutki – powtarzam, dość mi bliska jako byłemu nauczycielowi licealnemu – jest jednak oderwana od rzeczywistości. Nie ma powrotu do systemu przedwojennego, w którym matura miała znaczenie niemal współczesnego magisterium. To był system elitarny, my żyjemy w epoce masowej demokracji. Dom i Kościół przestają wychowywać, szkoła, czy nam się to podoba czy nie, musi częściowo wejść w tę lukę – uczyć jak być obywatelem demokratycznego państwa prawa, członka rodziny europejskiej. Bo jeśli nie szkoła, to kto?