Kwestia chińska

11 stycznia Chińczycy rąbnęli z ziemi własnego satelitę, zamieniając go w kupę złomu, która będzie zaśmiecała kosmos przez ćwierć wieku. W polskich mediach przeszło to bez echa, w światowych – zwłaszcza amerykańskich – wywołało tsunami komentarzy i spekulacji. Po co oni to zrobili? Dlaczego teraz, kiedy Chiny usiłują przekonać świat, że nikomu nie zagrażają? Celny strzał we własnego satelitę mógł być sygnałem, że Chińczycy równie celnie mogą trafić w satelity amerykańskie, na przykład te bez których Amerykanom byłoby o wiele trudniej walczyć z Chinami w obronie Tajwanu. Ale mogło być i tak, że akcja nie miała wcale jakiegoś ukrytego politycznego czy militarnego przesłania, a poderwała świat na nogi, bo świat oszalał na punkcie Chin.

Ta chińska obsesja Zachodu ma jądro racjonalne, ale przekracza granice zdrowego rozsądku. Dwa lata temu byłem w Państwie Srodka. Słuchałem przewodników wyliczających ile tysięcy wieżowców wybudowano w Szanghaju, przejechałem się na szanghajskie lotnisko lukstorpedą rozwijającą prędkość ponad 400 km na godzinę w ciągu dwudziestu paru sekund, ale połaziłem też po mieście. Podobnie jak w Pekinie uderzyła mnie obcość tych miejsc i ludzi. Tak, egzotyka, tak, prastara kultura, tak ciągłość państwowa od tysiącleci, tak, modernizacja, ale w czym tak naprawdę Chiny mogą być atrakcyjne? Jaką mają dla świata propozycję poza robieniem interesów, sztukami walki i tai-chi?

Oto cena za słynną chińską wsobność: dumne zamkniecie się w sobie i kontemplowanie własnej wyższości. Chiny mogą fascynować, ale czy świat kiedykolwiek będzie chciał być chiński tak jak przez długie powojenne dekady chciał być kulturowo amerykański? Dlatego nie mam obsesji na punkcie Chin jako władcy świata. Chiny ze swym dzikim kapitalizmem pod czerwoną sztandarem komunistów, z cenzurą i obozami pracy niewolniczej, z publicznymi egzekucjami, z nacjonalizmem jako jedynym spoiwem narodowym, nie są w stanie wytworzyć cywilizacji uniwersalnej jak Rzym czy Europa chrześcijańska.
Ostatecznie miejsce w historii ludzkości wyznacza raczej ta zdolność niż stopa wzrostu.