Po pierwsze, wybory
Przed punktami wyborczymi kolejki jak w Afryce i Azji. Amerykanie ukarali Busha za Irak kartką wyborczą i nic nie pomogły zaklęcia konserwatystów, że Bush i tak z Iraku nie wyjdzie a demokraci też nie. Wyborcy to przecież wiedzieli, więc wynik wyborów trzeba czytać inaczej. Nie jako naiwną wiarę, że demokratyczna miotła posprząta po republikanach, bo nie jest to możliwe ani teraz, ani nawet po wygranej Hillary Clinton w wyborach prezydenckich za 2 lata. Elita amerykańska, wszystko jedno demokratyczna czy republikańska, pilnuje podstawowych interesów państwa jak niepodległości, zwłaszcza w polityce zagranicznej. To jest coś, czego takie państwa jak nasze jeszcze długo będą się uczyły (wyciek w sprawie Hillas/Giertych/Sikorski jest tego najnowszym i doprawdy alarmującym sygnałem).
To, co mi tak imponuje, to aktywność obywatelska Amerykanów. Te kolejki do urn, niezliczone, niekiedy bardzo pomysłowe kampanie za lub przeciw kandydatom (przebojem tegorocznej kampanii były akcje telefoniczne wzorowane na telemarketingu – trawestując: lubisz fast foody? jeśli tak, to Iksiński nie jest Twoim kandydatem, bo chce zamknąć McDonald’s w Pcimiu). To daje ten wspaniały efekt oddolnej moblizacji społecznej. Amerykanie mogą być podzieleni politycznie i ideowo prawie tak głęboko jak Polacy, ale wierzą w swój ustrój, że on jednak działa. I to jest jak samospełniająca się przepowiednia, tylko tym razem pozytywnie – ekipa Busha dostaje żółtą kartkę, wyborcy mają poczucie, że sprawiedliwości stało się zadość, że naród przemówił a jego głos został usłyszany.
My mamy teraz podobną szansę. Wybory samorządowe są mniej widowiskowe niż parlamentarne czy prezydenckie, ale kto wie czy nie najważniejsze społecznie. Bo wyłaniają ludzi od budowania lokalnej więzi społecznej, podstawy tej piramidy, jaką jest każde nowoczesne społeczeństwo. Narzekamy na parlament, na prezydenta, ale zapominamy, że proces selekcji (często niestety negatywnej) zaczyna się na szczeblu samorządności. Kto szkodzi rozwojowi samorządów, szkodzi też rozwojowi całego kraju i na odwrót – kto broni, wspiera i propaguje samorządy, wspiera nomen omen, Rzeczpospolitą. Już wkrótce przekonamy się, jak w tym sensie zadziałała pospieszna nowelizacja samorządowej ordynacji wyborczej.
Ja wybieram samorząd w Krakowie, gdzie sytuacja jest bardzo ciekawa ale dość stabilna – kojarzony z lewicą prezydent Majchrowski jest wyraźnym liderem sondaży poparcia i to w mieście Rokity, Ziobry i Wassermana. No i tu mamy pewien kłopot: wygrana Majchrowskiego będzie oczywiście upokorzeniem dla kandydata PIS, historyka Ryszarda Terleckiego, kuszącego jabłkiem z niektórcyh bilbordów i mającego poparcie wspomnianych PiS-owskich tuzów. No dobrze, ale przecież w tych wyborach nie chodzi o utarcie nosa tej czy innej partii, tylko o wyłonienie możliwie najlepszej ekipy do rządzenia miastem i regionem. W mieście mogę (a nawet czasem powinienem) więc głosować inaczej niż głosowałbym do parlamentu czy na prezydenta Polski. Na kogo oddam głos jeszcze nie wiem (choć mam dwóch faworytów) , ale na pewno będę się tu trzymał zasady : po pierwsze, Kraków.
PS. Szkoła ,,zerojedynkowa” nie zawsze zdaje ezgamin z polityki. Sądy zwycięzców można krytykować z punktu widzenia praworządności – i nic w tym ani złego ani dziwnego w kulturze zachodniej – ich wyroki na tyranów i ludobójców też, a jednak patrząc na nie w szerszym kontekście polityczno-historycznym można się pod nimi podpisać. Dlatego akceptuję Trybunał Norymberski, wyrok śmierci na Eichmanna, Trybunał Haski dla osądzenia zbrodni w byłej Jugosławii, a teraz wyrok na Saddama (ale myślę, że wieszać Saddama już nie trzeba).
Komentarze
Adam Szostkiewicz pisze: „Szkoła ‚zerojedynkowa’ nie zawsze zdaje ezgamin z polityki.”
Tym gorzej dla polityki.
@ PS : Kazdy ma zatem swoje „zero-jedynkowosci”, jak nie w tej, to w innej kwestii.
Na przykladzie wyborow samorzadowych w Polsce i w wielu krajach europejskich widac, ze system, w ktorym te same partie walcza o wyborcow i o stolki na wszyskich szczeblach administracji jest wadliwy i czesto, w imie rozladowywania frustracji ogolnych, prowadzi on do karania danej partii ze szkoda dla interesow lokalnych. Tak w PiS-ie, jak i w SO, LPR, PO czy SLD kandydatami do samorzadu moga byc zreczni i sprawni dzialacze lokalni, ktorzy polegna w mysl zasady, ze „ja na – i tu wpisz odpowiedni kolor polityczny – nie glosuje”, ze nie wspomne o propagandzie z wykorzystaniem poslusznych publikatorow lub… ech, po co pisac.
Pozdrawiam,
Jacobsky
Wlasnie ogladam konferencje prasowa na zywo – bye bye Rumsfeld, witaj Bob Gates. Sluchajac pozegnalnych slow , jakie Bush kieruje pod adresem Rumsfelda, mialoby sie ochote zapytac – skoro byl taki dobry, to dlaczego jest taki zly? Z drugiej strony, to sie nazywa dyplomatyczne podziekowanie za prace, zmiana warty, a i zapewne zmiana polityki. Demokraci wrocili na pokoje, i to obydwa!
W Polsce za sluzbe dziekuje sie kapeczke inaczej, jesli dobrze pamietam „pozegnanie” Marcinkiewicza, ze juz nie wspomne o chamach i warcholach.
Panie Adamie,
Dziekuje za madry wpis o Ameryce, ktory dedykuje madralom czepiajacym sie tego kraju, gdzie moga, jak moga i czesto – mocno nieprzytomnie. Nie umiem wytlumaczyc, dlaczego wczoraj, mimo bolu w nodze, pojechalem glosowac. Byla dluga kolejka (godzinne czekanie), wrocilem do domu i pojechalem jeszcze raz, wieczorem. Nameczylem sie znowu przez godzine z ta noga, ale powciskalem swoje guziki i wrocilem do domu nie na tyle zadowolony, na ile – bez poczucia winy, ze nie przegapilem. Republikanie czy Demokraci – to jest moje.
Naprawde, trudno wyjasnic. Wychodzilismy z Township Hall, z glosowania, gawedzilismy, kto jest kto, czlowiek poczul moj akcent i powiedzial „do svidanja”, zyczliwie, z usmiechem, zadnych rozmow politycznych typu kto – kogo. Jedni glosowali na tych, drudzy na tamtych, ale o Iraku mowilo sie: my – tu a oni – tam. I – jak sobie z nimi poradzic. Bylismy razem. We wszystkich trudnych sprawach. Nie raz chcialem to wytlumaczyc niektorym blogowiczom, ale nie umiem. Moze Pan sprobuje ? Z szacunkiem. Okon.
Demokracja funkcjonuje dobrze kiedy ludzie aktywnie uczestnicza w tym calym procesie wyborczym i wtedy ta cala aktywnosc przeklada sie na polityke panstwa,stanu,miasta.
PS.W USA glosuje sie nie tylko na konkrtenych kandydatow,ale przy okazji na konkretne propozycje lokalne i stanowe.
Uczmy sie od nich!
„Demokracja funkcjonuje dobrze kiedy ludzie aktywnie uczestnicza w tym calym procesie wyborczym i wtedy ta cala aktywnosc przeklada sie na polityke panstwa,stanu,miasta.”
no właśnie… małe mam doświadczenie w głosowaniu(23wiosny na karku), ale cały czas toczę batalie z moją rodziną, która na wybory nie chodzi „bo nie ma na kogo głosować”, a ja z uporem chodzę, tylko czasem zastanawiam się czy coś z tego wynika?
12.11 też pójdę, chociaż jeszcze nie jestem pewna któremu z kandydatów naprawdę zależy na Krakowie, a któremu na stanowisku
czy to prawda, że w USA władze samorządowe pracują bez wynagrodzenia? w takim wypadku łatwiej uwierzyć w zamiar działania na rzecz dobra lokalnej wspólnoty
Obawiam się że wciąż rosnące upartyjnienie państwa i wysokie natężenie walki politycznej na szczeblu centralnym bardzo ujemnie przeniesie się na funkcjonowanie nowopowstałych samorządów, szczególnie w kontekście wykorzystywania funduszy unijnych, gdzie jest wymagana rozsądna zdolność do kompromisów.
Nikt nie czepia sie AMERYKI, Panie G. Okon. Jesli padaja slowa krytyki, to raczej wobec poczynan obecnej administracji w Waszyngtonie, a nie pod adresem AMERYKI jako takiej czy AMERYKANOW. Mamy pelne prawo krytykowac to, co robi Bush i jego ekipa, poniewaz nadala ona pewna dynamike wydarzeniom swiatowym, stanala na czele mechanizmow kieryjacych tymi wydarzeniami, a wszystko wedlug maksymy „Kto nie z nami ten przeciw nam”, tak jakby innej opcji nie bylo. Wojna w Iraku dotyka zarowno Pana w USA, jak i mnie w Kanadzie czy Pana Szostkiewicza w Polsce. Nie wiem, jak Pan, Panie G. Okon, ale ja nie chcialem tej wojny, bo pachniala ona dosc brzydko zanim jeszcze sie zaczela. I smrod sie pogarsza o ile mi wiadomo, co juz przestalo byc wylaczna opinia inernetowych madralow, ale stalo sie rowniez mantra sporej czesci samych Amerykanow. Jak sporej ? Wczoraj moglismy o tym sie przekonac.
Gratuluje kultury politycznej, ktora Pan opisuje. I wlasnie dlatego, ze AMERYKA „powiatowa” jest wlasine taka, jak Pan opisuje: serdeczna i przyjazna, nikt nie czepia sie AMERYKANOW. Trudno jednak nie ulec stwierdzeniu (?) jak podany przez Pana przyklad bardzo daleko odbiega od tonu ostatnich przemowien GWB czy innych tenorow republikanskich, z ktorych to przemowien zialo wiecej niz niechecia do tych, ktorzy mysla inaczej niz on, miedzy innymi o wojnie w Iraku. To byly bardzo dzielace przemowienia, Panie G. Okon.
Widzi Pan, nas nie trzeba do nieczego przekonywac. Dzis swiat to mala, globalna wioska. I dlatego jak w malej wiosce, kazdy krytykuje kazdego i zerka mu przez plot. Zwlaszcza samozwanczemu kandydatowi na soltysa.
Pozdrawiam,
Jacobsky
Ile czasu trzeba aby rodacy połapali sie w tym galimatiasie politycznym? Amerykanie uczyli się 12 lat i wybrali.Co jest wart polityk- pokazał Bush ze swadą kopiąc Rumsfelda. Czy my 12 listopada też będziemy kopali i kogo?
Szanowny Panie Redaktorze,
zgadzam się ze zdaniem,
że karząc lub nagradzając lokalnego działacza partyjnego,
oceniamy go przez szyld jego partyjnych bonzów.
Swoim oddanym (jemu, albo przeciwko jemu) głosem,
akceptujemy lub nie politykę globalną,
za którą lokalny członek partii kompletnie nie odpowiada.
A może jednak pytać kandydatów na prezydenta
np. mojej Częstochowy, czy podpisują się pod decyzją o zakupie F16?
Pewnie, gdyby umowa offsetowa obejmowała sfinansowanie
jakiegoś inwestycyjnego pomysłu w mieście,
to usłyszelibyśmy pełne poparcie.
Co jednak począć z partyjną dyspozycyjnością wybranego do samorządu lokalnego działacza, gdy akceptacja posunięć centrali
stoi w sprzeczności z interesem miasta?
Wówczas niechęć do partyjnej wierchuszki
słusznie wyborca odbija sobie na kandydacie na radnego.
Jacobsky, Okon, Ana -nasi po tamtej stronie Atlantyku-
z uznaniem i dumą piszą o swoich rodakach-wyborcach.
Chciałbym móc to powiedzieć o Polakach przy urnie.
Pewnie poleciłbym wywiad Żakowskiego z Cialdinim
w najnowszej Polityce, ale wiem, że i tak przeczytają go
jedynie wykształciuchy.
Czy w Polsce też tak skrzętnie wybieraliście,
czy dopiero na obczyźnie?
Mam poczucie, że ta czy inna władza bezposrednio mnie
nie dotyka. Że mam poczucie bycia wolnym.
Chciałbym jednakowoż rzadziej za moją władzę się wstydzić.
Jak ktoś zauważył, nie ma na kogo z przekonaniem głosować.
Ściskam.
PS. nawet, jeśli moi faworyci, jak zwykle przepadną,
to zawsze mogę sie pocieszać, że nastepne wybory
już za 4 lata.
Leno Andriejewno z Krakowa,
Pewnie wszystkim kandydatom zalezy na stanowiskach,bo przeciez po to startuja w wyborach zeby je wygrac,ale jakimi motywami sie kieruja i jakie cele sobie wytyczyli trudno powiedziec.
Najlepiej glosowac na tych sprawdzonych,ktorzy juz cos w zyciu osiagneli swoja praca , talentem i malo obiecuja,ale to nie jest regula.
Jednego jestem pewien,warto glosowac.
Pytalas o samorzady w US,nie wiem jak to wyglada w calych stanach,ale np w miescie Los Angeles wybiera sie pietnastu radnych na liczbe ludnosci 4mln plus 3mln nielegalnych i oni pracuja na etatach.
Jednym slowem wyborcy daja im prace i to dobrze platna,a za efekty tej pracy rozlicza ich w nastepnych wyborach.
G.Okon pisze: „Nie umiem wytlumaczyc, dlaczego wczoraj, mimo bolu w nodze, pojechalem glosowac. Byla dluga kolejka (godzinne czekanie), wrocilem do domu i pojechalem jeszcze raz, wieczorem. Nameczylem sie znowu przez godzine z ta noga”
Trochę mnie to dziwi, że Amerykanie nie potrafią zorganizować wyborów w taki sposób, żeby nie trzeba było tyle czekać w kolejce.
Bardzo bym chciała , żebyśmy znormalnieli i przestali chodzić do urny tylko po to , żeby głosować ” przeciwko „.
Wybory samorządowe dają nam możliwośc wybrania spośród ludzi których znamy i wiemy o ich dokonaniach. Często są naszymi sąsiadami.
Niepokoi mnie tylko i wynikły z tego podział mandatów.
A co będzie , gdy wygra ” niesłuszna ” opcja ? ( bez aprobaty ” góry” )
Zapewniam Pana, Panie redakorze, że Polacy również mogą zaimponować pomysłowością w zachęcaniu do udziału w wyborach samorządowych. W innowacyjnych pomysłach prześciagają się zwłaszcza kandydaci na wójta.
Nierzadko po gminnych wsiach w dzień wyborów krąży autobus kandydata zbierający niezdecydowanych bądź jego zwolenników. Autobus wizie wyborców prosto do lokalu wyborczego. Nie muszę dodawać, że autobus jest bogato zaopatrzony we wszelkiego rodzaju napitki pozwalające niezdecydowanym w wyborze właściwego kandydata. 🙂
Różnica miedzy USA i Polską jest taka, jak w dowcipie o dwóch pijakach komentujących uderzenie lotniarza w PKiN. Po prostu jaki kraj takie pomysły na mobilizację społeczeństwa do udziału w wyborach. Tam telemarketing, u nas „wesoły autobus”.
A ja będę trochę bronił polskiej samorządności. Wśród wielu słów krytyki ja widzę osobiście sporo jasnych punktów.
1. Według badań nad wyborami wszystkich szczebli w dotychczasowych wyborach samorządowych jedynie 24 % elektów jest z nadania partyjnego, a 76 % (czyli więcej niż 3/4) jest startujących samodzielnie lub w lokalnych komitetach.
2. Byłem ostatnio w pewnym mieście powiatowym, gdzie ku mojemu zdziwieniu nie ma ANI JEDNEGO kandydata partyjnego do Rady.
3. Moim zdaniem samorządność została bardzo wzmocniona przez dotacje z Unii. Słuchajcie, to naprawdę jest zauważalne. Jeździłem po wioskach, przysiółkach i wszędzie widziałem tablice unijne. Jako niewierzący dumny byłem (mówię bez żadnego cynizmu) z małej wioski, która za pieniądze Unii wybudowała 500-metrową drogę asfaltową z chodnikiem do kościoła. Oświetloną. Ale lampy oświetlały chodnik, a nie jezdnię. Jeżeli to zatwierdziła Unia, to gdzie jej laicyzm.
4. A w sprawie Stanów Zjednoczonych dla mnie fascynujace jest, że np. Meksykanin po nielegalnym przejściu przez granicę z dumą mówi: „Jestem Amerykaninem”. Żeby tak Turek albo Arab powiedział: „Jestem Europejczykiem”.
Zazdroszczę Amerykanom ich podejscia do wyborów i przekonania, że głos każdego obywatela ma znaczenie.
Od kilkunastu dni, z narastajacym rozdraznieniem, opróżniam swoją skrzynkę pocztową, zaśmieconą ulotkami kandydatów i choć przeglądam je tylko pobieżnie, wpadł mi w oko jeden , który po raz trzeci próbuje zostać radnym i za każdym razem reprezentuje inną partię. Czy można zagłosować na kogoś takiego?
Oczywiście wezmę udział w wyborach i opowiem się za kandydatami partii do której nie straciłem reszty zaufania, ale nie do końca przekonany, że ci, w większości nieznani mi ludzie, gwarantują lepszą samorządową jakość…
Zbyszko pisze: „Od kilkunastu dni, z narastajacym rozdraznieniem, opróżniam swoją skrzynkę pocztową, zaśmieconą ulotkami kandydatów”
Oby tylko ludzie nie wybrali w niedzielę jednego z hiper-kandydatów: Geanta, Carrefoura, Auchana, Reala, Tesca, Obiego, Conforamy lub Castoramy, którzy też podrzucają nam ulotki w dużych ilościach. 🙂
Z tą aktywnością – tylko polityczną, nie obywatelską – Amerykanów to chyba jednak nie jest tak jednoznacznie, jak Pan pisze.
Nie dam głowy, ale frekwencja w ostatnich wyborach prezydenckich sięgnęła 60%, co – przy polaryzacji społeczeństwa i emocjach wywoływanych przez Busha – wynikiem imponującym nie jest.
Zothip,
srednia frekfencja w wyborach uzupelniajacych w USA to 40%, a prezydenckich – 60% (za kanadyjskim miesiecznikiem L’Actualite, 11.2006).
Generalnie, lament wobec ogolnie slabej frekfencji wyborczej w USA jest taki sam jak wszedzie indziej w tzw. rowinietych demokracjach.
Pozdrawiam,
Jacobsky
mariuszko,
piszesz:
„Jacobsky, Okon, Ana -nasi po tamtej stronie Atlantyku-
z uznaniem i dumą piszą o swoich rodakach-wyborcach.
Chciałbym móc to powiedzieć o Polakach przy urnie.”
Polacy chyba nie odbiegaja od normy jesli chodzi o ich zachowania wyborcze przy urnie. Po prostu glosuja i tyle. Caly mechanizm wyborczy funkcjonuje bez problemow, nie ma przekretow z liczeniem glosow, a jesli lokalnie jakiegos dzialacza poniosa nerwy i nawet nad urna bedzie patrzyl ludziom w kartki wyborcze grozac wyciagnieciem wnioskow ze swoich spostrzezen, to takie numer trafiaja sie zawsze i wszedzie, a juz szczegolnie na szczeblu najnizszym, w wyborach lokalnych.
Wszystko inne jest jak wszedzie: kuleje frekfencja wyborcza, a juz najbardziej w wyborach na najnizszym szczeblu. W Montrealu np. frekwencja w wyborach do komisji szkolnych (cos jak kuratorium, tyle ze wybieralne, ze swoimi partiami – niz wspolnego z wielkimi organizacjami politycznymi) oscyluje miedzy 10 a 20% uprawnionych.
Pytasz:
„Czy w Polsce też tak skrzętnie wybieraliście,
czy dopiero na obczyźnie?”
Wyjechalem z Polski przed 1989 rokiem. Do tego momentu nie glosowalo sie z zasady („Chcesz glodowac ? – idz glosowac” – to jedno z nieoficjalnych hasel wyborczych). Ostatnie akt „obywatelski” jaki pamietam z PRL-u to referendum o reformie gospodarczej (jesien 1987).
W Kanadzie glosuje zarowno w wyborach dotyczacych mnie jako Kandyjczyka, jak i w wyborach polskich (bo mamy do tego prawo), skoro jest konsulat RP pod nosem, z tym ze od polowy lat 90-tych glosuje wylaczenie w wyborach prezydenckich. Jestem przeciwny temu, zeby „zagranica” glosowala w wyborach do Sejmu i Senatu, bo nie widze zadnego logiki w tym akcie. O ile prezydent jest urzednikiem reprezentujacym wszystkich Polakow (zostawmy sarkazmy na boku), o tyle zaden z poslow mnie nie reprezentuje, gdyz nie ma specjalnego miejsca poselskiego dla „zagranicy”. Glosuje sie na mandat z okregu Warszawa-Srodmiescie, co w mojej sytuacji nie wnosi nic nowego (nawet w Warszawie glosowalbym na Ochocie – Wlochach, czy jak to tam sie teraz nazywa). Ale tak jest, nic na to nie poradze, a skoro przeczy to mojej logice, to nie glosuje.
W kanadyjskich wyborach glosuje roznie. Zdarza mi sie zarowno glosowac na mniejsze zlo, jak i na program, pod ktorym moge sie podpisac bez zastrzezen. Wszystko zalezy od szczebla, ktorego dotycza wybory, a wiec skoro partie i programy roznia sie odpowiednio, to rowniez rozne sa moje decyzje wyborcze.
Pozdrawiam,
Jacobsky
Szanowny rodaku w Kanadzie,
Ad 1: Chyba w ogóle mała frekwencja wyborcza jest problemem wszystkich krajów demokratycznych, nawet tych najbardziej ustabilizowanych, i jest jednym z głównych przejawów współczesnego kryzysu demokracji. Co nie oznacza, że należy głosować na LPR, czy innych antydemokratów. Nawet w Szwajcarii do wyborów do perlamentu federalnego idzie w ciągu ostatnich 20 lat 50 – 60 proc. uprawnionych, a (a propos referendum z 1987 r.) frekwencja w referendach kantonalnych i gminnych nie przekracza 30 proc.
Ad. 2: Ludzie którzy mieszkają STALE zagranicą kilkanaście czy kilkadziesiąt lat tracą całkowicie rozeznanie w sprawach i potrzebach kraju. Posiadanie przez nich praw wyborczych, zarówno żeby można było ich wybierać (prawo wyb. bierne), jak żeby oni mogli wybierać (czynne) jest więc bezsensowne. Zwłaszcza, że aby zagłosować muszą pojechać, czasami bardzo daleko do polskiego konsulatu. Chyba, żeby wprowadzić głosowanie przez internet lub sms, co jest testowane m.in. w Szwajcarii i Holandii. Myślę, że rozsądnym jest, żeby mieli tylko prawo czynne i tylko w wyborach prezydenckich, czyli prawo z którego Pan korzysta.
Ale PiS w programie z wyborów parlamentarnych 2005 zapowiedział prawo wyborcze czynne i bierne w wyborach do parlementu i nan prezydenta dla wszystkich Polaków mieszkających zagranicą, niezależnie od tego czy mają polskie obywatelstwo czy nie. W tym celu PiS postulował (nie wiem czy podtrzymuje ten pomysł) utworzenie osobnego obwodu wyborczego, żeby Polonia nie musiała głosować w Warszawie-Śródmieściu. PiS bardzo liczy na głosy Polonii, zwłaszcza z USA, Ameryki Łacińskiej i Australii. Ale może przeliczyć się. Jak Pan wie, ostatnio – wegług różnych szacunków – 1 – 2 mln Polaków wyjechało do pracy w Wlk. Brytanii, Irlandii i innych krajach UE. Ci raczej będą głosować na opozycję, bo skrajnie konserwatywna retoryka polityczna PiS-u była dla nich – obok wysokiego bezrobocia, braku perspektyw na znalezienie pracy w Polsce i niższego poziomu rozwoju cywilizacyjnego Polski – jednym z bodźców do opuszczenia kraju. Sami bracia Kaczyńscy sa niepopularni wśród nowej Polonii brytyjskiej i irlandzkiej, o czym świadczy m.in. demonstracja Polaków w Londynie przeciw prezydentowi L. Kaczyńskiemu w czasie jego wizyty w Londynie 8 listopada.
Do Jacobsky:
W USA jest chyba jednak nieco inaczej niż w innych zachodnich demokracjach, np. w Niemczech w ostatnich wyborach parlamentarnych w wyborach wzięło udział ok 80% uprawnionych (i nie ma obowiązkowego głosowania).
Amerykańska frewkencja pokazuje chyba coś na temat zainteresowania ludzi polityką.
Zresztą nad znaczeniem niskiej frekwencji dla legitymizacji włądzy nie ma się chyba co rozwodzić.
Literówka:
zamiast „włądzy” powinno być oczywiście „władzy”
Zothip,
nie, nie ma co sie rozwodzic nad legitymizacja wladzy w stosunku do frekwencji (poprzednio napisalem to slowo przez „f” – przykro mi). Pamietam jak po powtornym wyborze Reagana prasa peerelowska podkreslala zjadliwie, ze jesli wziasc pod uwage frekwencje wyborcza, to na RR glosowalo cos okolo 20% w stosunku do liczby uprawnionych do glosowania. Technicznie tak, ale co to zmienia ?
Na szczescie referenda z reguly potrzebuja pewnego progu frekwencji do uznania ich wyniku za wazny.
Pozdrawiam,
Jacobsky
Sim,
Jest wiele powodow, ktore przywoluje sie mowiac o spadku zainteresowania demokracja. Cynizm wobec wladzy, polityki oraz politykow, brak opcji do zaakceptowania, brak problemow, ktorych wielorakosc rozwiazan mobilizuje wyborcow do dokonania wyboru. Powody mozna pewnie mnozyc. Kanada cierpi na to schorzenie, tak jak i inne kraje, choc – jak pisze Zothip – sa wyjatki.
Pomysl z prawem wyborczym dla wszystkich majacych pochodznie polskie bez wzgledu na obywatelstwo to jakis absurd. Jesli PiS opiera swoje rachuby na przyslowiomym konserwatyzmie Polonii to rzeczywiscie moze sie na tym przejechac. Tak naprawde, to nikt nie wie co mysli Polonia, a nawet jesli, to i tak liczy sie tylko ta czesc Polakow za granica, ktora ma dostep do konsulatow.
Co do glosowania przez internet czy sms – poki co czarno to widze. Kwestie legalne do rozwiazania sa ogromne, co moze nie oznacza, ze sa one w ogole nie do rozwiazania. Wydaje mi sie jednak, ze taki tryb glosowania to wciaz kwestia dosc dalekiej przyszlosci.
Pozdrawiam,
Jacobsky
sim,
wydaje mi się że trochę za bardzo uogólniłeś. Ja mieszkam za granicą STALE od kilkunastu lat i nie wydaje mi się absolutnie, żebym stracił rozeznanie w sprawach kraju. I takich jak ja jest myślę całkiem sporo. Korzystam z prawa wyborczego mimo że do ambasady mam kawałek drogi. I to moim zdaniem też nie jest argument żeby pozbawiać ludzi prawa do głosowania – jeśli komuś zależy to droga nie będzie problemem. Zgadzam się że ważniejsze jest chyba głosowanie w wyborach prezydenckich (vide Jacobsky), ale z drugiej strony wielu z nas ma w Polsce rodzinę lub przyjaciół i może głosowanie w wyborach parlamentarnych może być w jakiś sposób przejawem troski o nich?
Pozdrawiam,
Zygmunt
Szanowny Panie Redaktorze,
drogi Jacobsky,
moje pytanie o ewentualną zmianę swoich zachowań
w przypadku mieszkania w nowym kraju
nie było przypadkowe.
Wielu z moich licealnych i uczelnianych koleżanek i kolegów,
którzy, jak ty, wyjechali w latach 80-tych,
wypełnia obywatelskie obowiązki w nowej ojczyźnie
rzetelnie i z dumą.
Pamiętam opowiesci Olka z New Jersey (pozdrowienia!)
o pierwszym powołaniu na społecznego ławnika.
Opowieści człowieka, który miał okazję skonfrontować
filmowy obraz amerykańskiego sądu („Dwunastu gniewnych ludzi”)
z jego rzeczywistością. Proszę sobie wyobrazić, że konfrontacja
wypadła pozytywnie dla rzeczywistości.
Moja czteroosobowa rodzina zawsze glosuje.
Zdarzało nam się w ostatnich latach szukać punktu wyborczego
w Hadze, Paryżu, Londynie.
Cóż począć, że moi faworyci ostatnio przegrywają.
Jakoś mnie to nie zniechęca.
Zachęcam do głosowania!
Zachęcam do pomocy niepełnosprawnym i starszym sąsiadom.
Warto zabrać autem tych, dla których wyjście na ulicę
jest poważnym problemem.
Pozdrowienia zasyłam ściszonym glosem,
by uszanować wyborczą ciszę.
PS. szkoda, że antyspam zatrzymał mój wczorajszy głos
u Passenta o F16.
Jakoś z niesmakiem obserwuję manifestację
wokół urządzeń do zabijania. Czy w ramach szkolenia młodych pilotów
pokazuje im się rozszarpane ludzkie mięso?
Czy mają świadomość, co się dzieje z człowiekiem
po drugiej stronie celownika?
A święcenie bojowych samolotów przypomina mi
święcenie noży, mieczy, łuków, szubienic, czy gilotyn.
Nie każdy wytwór ludzkiej wyobraźni zasługuje
na kilka kropel wody święconej.
Zamiast zabijać (czy mordować?), lepiej:
nie zabijaj (Siódme Przykazanie).
A właściwie to o co ta wojna, chłopcy?
Ostatnie wybory na szczeblu lokalnym byly dosc agresywne, przynajmniej w moim stanie. Obie strony atakowaly bez litosci – glownie telefonicznie. Frekwencja „przyszla” chyba jednak z powodu wojny i arogancji ekipy rzadzacej, ktora nie zostawila zadnego marginesu na dialog.
W mojej miejscowosci okregi jednomandatowe doprowadzily do gladkiej sytuacji 11:0 w radzie miejskiej. Byla jedna radna w opozycji, ale zmienila legitymacje i teraz moze wreszcie przepchnac swoje sprawy. Szanowni koledzy musza jej sluchac a nie glosowac przeciwko niej.
Rada miejska dostaje pensje symboliczne i jest zwykle dosc atrakcyjna dla deweloperow i prawnikow. Partie marginalne sa reprezentowane i dostaja symboliczne ilosci glosow, podobnie jak indywidualisci. Liczy sie to globalnie jako forum i zapewne jest jakos tam brane pod uwage jako opinia przez rzadzacych.
Mysle, ze sytuacja w Stanach na dole jest juz podobna do Polski, jezeli chodzi o zaangazowanie dzialaczy miejscowych. Oczywiscie Klucz polityczny siega w Polsce zbyt gleboko i zbyt wiele jest rozdawnictwa. Tutaj przy polityce moze sie wykarmic mala przygarsc aktywistow i tyle. Konkursy i przejrzystosc kazdego procesu powoduje, ze trzesienia ziemi po wyborach jak w Polsce sa zupelnie niespotykane.
TesTeq.
Ktos sknocil i zamowil za malo ekranow. Poniewaz bylo duzo kategorii i kilka proponowanych ustaw, kazda trzeba bylo czytac. Jedni czytali, inni czekali, a jeden taki pojechal do domu. Przy nastepnych wyborach bedzie lepiej. Amerykanie rowniez nie potrafia zorganizowac sobie kontaktow na szczeblu dyplomatycznym w Polsce i zadaja sie z byle kim. Od 200 lat knoca organizacje i jak im sie tak do tej pory udaje ?
Zothip pisze o „zainteresowaniu ludzi polityka” u nas. W moim odczuciu, nie ma „zainteresowania polityka”, jak n.p. w Polsce. Sa rzeczy, ktore trzeba zalatwic i o to idzie wojna. Na codzien mowi sie sprawach, a nie o kandydatach, a ci pojawiaja sie jako „zalacznik” do danej sprawy. Wyjatkiem byla sprawa Clintona i impeachement. N.p. przeciwnicy palenia na uszach staja, zeby zabronic wszedzie, a dopiero potem mysla kto im to lepiej zalatwi. Podobnie z podatkami: ten mowil to, tamten zelgal, ten potrafi, ten nie – i wybieramy dajacego najlepsze nadzieje na zalatwienie sprawy, ktora jest wazna. W nosie mamy personalne rozgrywki w polskim, jak mi sie wydaje, stylu. Naprawde, w wyborach tzw dyscyplina partyjna nie istnieje. Sam wczoraj glosowalem na sedziego, ktorego bardzo lubie, a ktory jest w innym ugrupowaniu politycznym. Podobnie jest z Iraq. Czytam w prasie i na blogu, ze Bush nie wie co robi, ze Powell sklamal, ze Rumsfeld nie umial itd,itd, a tu nie o to idzie. Nikt z nas nie ma najmniejszej watpliwosci, ze rzad dzialal i dziala w najlepszej wierze, ale – zlosci to, ze nie potrafia zalatwic sprawy do konca. Akurat, kiedy rozwalili nam World Center, wyladowalem w Moskwie i kiedy wszedlem do pokoju hotelowego byl poranny CNN. Na zywo ogladalem te dwa jety w wiezowcach, zadzwonilem do sekretarki, powiedziala mi, ze sluchaja radio, a ruch lotniczy zamarl. Pierwsza reakcja bylo: kto to zrobil i dlaczego ? Druga – jesli to terrorysci, to spalimy Bliski Wschod (!?) Dzwonilem do kilku znajomych. Wszedzie byla wscieklosc i zadza odwetu, zeby zapamietano na zawsze: wara od Ameryki. Tak reagowalo u nas 300 milionow ludzi. Czy moze dziwic, ze Bush powiedzial „kto nie z nami, ten przeciw nam” ? Spodziewalismy sie najgorszego: zatrucia wody, rozrzucenia insektow z zarazkami, trucizny w zywnosci, detonowania ukrytej broni nuklearnej – sky was the limit. Tak zylismy i zyjemy do tej pory. I w Afganistan i do Iraq wjechalismy, jak noz w maslo, ale potem zaczely sie klopoty. I trwaja. I nasz team nie potrafi wygrac. To nie jest tak, ze Amerykanie sa przeciwko wojnie w Iraq i Afganistan. Nie sa. Chca te wojne wygrac, ale nie potrafia. Rumsfeld odszedl i Gates nic innego nie bedzie robic tylko to, co Rumsfeld, z tym, ze – inaczej. Czas pokaze. Republikanie przegrali Congress i moze Senat, do Demokratow, ale cel i foundation sa te same – zalatwic islamskich extremistow do konca i skutecznie. Przy kawiarnianym stoliku mozna sobie pogadac o ropie, o amerykanskich koncernach, o ukrytym kapitale itd,itd , ale to sa detale. Przycinki i zlosliwosci tych, co stoja z boku – to tez detale. Podczas pozniejszych wyjazdow do Chin i Rosji uparcie nosilem w klapie znaczek. Inni tez nosili. Ostrzegali mnie, doradzali, zeby nie, a ja swoj znaczek nosilem. Nie zapomnialem nigdy wrednego usmieszku rosyjskiego dorobkiewicza: nu, i dali vam pokurit. Mial satysfakcje. Dlatego nie lubie zlosliwosci i tanich epitetow pod adresem naszego prezydenta i naszego rzadu od ludzi, ktorzy stoja z boku. To nie wywoluje sympatii. I nie buduje. W sumie – pan Szostkiewicz slusznie wywiodl, ze elita amerykanska, a ja dodam – i narod, pilnuje interesow panstwa, jak niepodleglosci. Niezaleznie od wyborow.
*** Przepraszam Panie Adamie, ale filtr antyspamowy u Pani Paradowskiej oszalał, a uważam, że mój komentarz jest istotny i w dodatku dotyczy wyborów. ***
Janina Paradowska pisze: ‚TesTeq jest mną rozczarowany, że patrzę w sondaże i czekam, na kogo głosować, a więc nie jestem wyborcą świadomym. Otóż – jestem świadoma, że bywa także głosowanie taktyczne, zwłaszcza że będą dwie tury wyborów.’
Z teorii miernictwa wiemy, że nie ma pomiarów obiektywnych, ponieważ sama procedura mierzenia wpływa na obiekt mierzony. Tak więc sondaże z definicji zniekształcają obraz sceny politycznej. Oczywiście sam akt wyborczy też jest metodą mierzenia preferencji wyborców i także wpływa na obiekt mierzony (czyli społeczeństwo), ale – jak się okazuje – wpływ ten jest nieco inny.
Poza tym metodologie prowadzenia sondaży, ze względu na pośpiech i niezbadane zakamarki duszy ludzkiej, dają stosunkowo niską gwarancję poprawności wyników. Na przykład „sondaż telefoniczny na reprezentatywnej grupie wyborców” – a cóż to za kuriozum? Posiadacze telefonów nie są reprezentatywną grupą wyborców.
Dlatego też uważam, że branie pod uwagę sondaży przy podejmowaniu decyzji wyborczych jest niesłuszne. Tak naprawdę jedynym argumentem „za” jest fakt, że różnice w samorządowych programach wyborczych poszczególnych kandydatów praktycznie nie występują, ale i tu powinniśmy wybrać tę osobę, co do której mamy największe zaufanie i wiarę, że sprawnie zrealizują proponowane zamierzenia.
Pani Janino!
Proszę, niech Pani nie bierze pod uwagę sondaży, tylko głosuje zgodnie ze swoim sumieniem na podstawie swojej oceny poszczególnych kandydatów!
Do Jacobsky:
Moim zdaniem jednak zmienia.
Nie w kategoriach formalnych, ale mieć poparcie – powiedzmy – 40% dorosłych (w sensie uprawnionych do głosowania) daje świadomość, że naprawdę popiera mnie tylu ludzi. Wtedy zawsze można powiedzieć: robię to, do czego mnie wybraliście.
Inaczej jeśli ktoś ma faktyczne poparcie 20 %. Wtedy można zarzucać, albo i sam czuje z tyłu głowy, że tak naprawdę społeczeństwo nie jest za nim tylko gdzieś obok niego.
Podsumowując: jeśli głosuje więcej to skład parlamentu lepiej odzwierciedla realne preferencje polityczne społeczeństwa, czyli realizacja programu – jeśli ten choć częściowo przypomina przedwyborcze obietnice – powinna budzić mniejsze społeczne niezadowolenie.
Do G.Okon:
Czy głosujesz na człowieka, czy na sprawę, frekwencja jest – patrząc przez pryzmat zachodniej Europy – niska. Jakie to rodzi problemy, pisałem powyżej.
Dodam tylko, że tyle się słyszy, że ta kampania była „najdroższa w historii” (mam wrażenie że to można powiedzieć o każdej kolejnej, ale mniejsza z tym); do wyborców trafiała masa informacji, byli nią bombardowani, wręcz zalewani. I co?
I do wyborów poszła mniej więcej połowa uprawnionych. We mnie to zachwytu nad zainteresowaniem polityką przez Amerykanów nie budzi.
DO G.Okon
Tu, w Niemczech, panuje dosc powszechne przekonanie, ze wojna w Iraku byla postanowiona dlugo przed 11 wrzesnia. I jesli sie przesledzi polityke USA ostatnich kilku dziesiatkow lat (popieranie roznych drani – byle „naszych”) to trudno uwierzyc w gloszone oficjalnie idealistyczne motywy roznych dzialan na arenie miedzynarodowej, nie tylko wojen w Iraku i Afganistanie.
Osobiscie bardzo sie ciesze, ze Schroder nie poparl Busha, co przysporzylo mu zreszta wiele uznania.
Smutna sprawa jest to, ze rozgrywki polityczne zaczynaja sie juz na szczeblu samorzadowym. W wiekszosci przypadkow obiecuja zlote gory i ze wszystko bedzie ok. Jak zadnych z nich nie zrealizuja i nic nie naprawia, to ich odpowiedz brzmi „moze nie jest lepiej, ale gorzej tez napewno nie”. Trzeba naprawde zaczac rozliczac politykow z kazdej obietnicy, poczawszy od poziomu samorzadow lokalnych. Na zachodzie Europy organizacje pozarzadowe stanowia sumienie politykow i patrza im na rece. Moze tego wlasnie u nas brakuje. W Krakowie dla przykladu grupa ludzi z portalu Inicjatywy IT w Krakowie nie zwiazana z zadna opcja polityczna postanowila sprawdzic czy politycy w ich miescie naprawde maja zamiar realizowac swoje obietnice, w tym wypadku wobec branzy informatycznej, a przede wszystkim czy maja pojecie o czym mowia. Efekty? sami ocencie wybory2006.wkrakowie.org
Zothip.
Hana z Hann.
Zothip, masz racje. Widzialem bardzo malo ludzi w wieku do 30, natomiast mase po 50.
Tak to jest. Mlodsi przyzwyczaili sie, ze kto by nie rzadzil jest o.k., a starsi nabieraja aktywnosci, kiedy ida na emeryture. W niektorych okregach bylo bardzo duzo mlodych ze srodowisk gejowskich, w innych duzo kobiet, sprawa aborcji. W downtown bardzo aktywne, w sprawie zasilkow i kompensaty, bylo srodowisko mniejszosci rasowej. Wiecej, niz w poprzednich latach, glosowali ludzie z lower income class, i uzyskano minimalna stawke prawie $7.00. Pewno bylibysmy bardziej aktywni, gdyby sredni dochod byl mniejszy, lub nie byloby pracy. Kiedy wszedzie brak rak do pracy, a zarabia sie niezle, czlowiek nie mysli o zmianach. Chyba tak jest wszedzie.
Ana, tak bylo, jak piszesz. Schroeder mial swoje racje, i nasz rzad swoje. Warto jednak pamietac, ze Niemcy daly zaplecze logistyczne, bez ktorego cala inwazja bylaby bardzo utrudniona. Niemcy bardzo pomogli, choc dyskretnie. Przy rosnacym terroryzmie z Bliskiego Wschodu, srodki militarne byly nieodlacznym elementem opcji na przyszlosc. Takie warianty Pentagon, podobnie jak w innych krajach, planuje i „trzyma w szufladzie”, jak dlugo trzeba. To sa plany, o ktorych mowisz. Plany na wypadek taki, jak 9/11. Spekuluje tu sobie, ze gdyby stary Bush nie popuscil w wojnie o Kuwejt i pozwolil Schwartzkopfowi zniszczyc te 60 tysiecy zamkniete w poludniowo-wschodnim korytarzu, a potem brac Bagdad, prawdopodobnie byloby duzo potepien, ostrej krytyki na calym swiecie, ale nie byloby pozniej milionowej armii wspieranej nafta i wygrazajacego Sadama. Masz racje, ze wspieralismy i wspieramy „roznych drani” i ze czasem glosimy „idealistyczne hasla”, w ktore nie wierzysz. A czy mozesz wskazac jeden, tylko jeden kraj, ktory tego nie robil i utrzymal dominujaca pozycje przez dlugie lata ? Dlatego wlasnie polityka i wojna sa brudne. Podobnie, jak stosunki w pracy, konkurencja w handlu, w przemysle. Smutna prawda, ze life is brutal and full of zasadzkas..
Serdecznie pozdrawiam.
G. Okon pisze :
„Czytam w prasie i na blogu, ze Bush nie wie co robi, ze Powell sklamal, ze Rumsfeld nie umial itd,itd, a tu nie o to idzie. Nikt z nas nie ma najmniejszej watpliwosci, ze rzad dzialal i dziala w najlepszej wierze”
Osobiscie lepiej jest unikac tego typu uogolnien. Istnieje wielu Amerykanow, ktorzy od poczatku kwestionowali podstawy prawne, morlane i polityczne napasci na Irak, i dawali temu publicznie wyraz.
Pozdrawiam,
Jacobsky