Awantura o cytat

Jeden cytat z przemówienia zrujnował wizytę Benedykta w ojczyźnie i cofnął dialog katolicko-muzułmański o dziesięciolecia, czyli praktycznie do punktu wyjścia. Ale kto by tam studiował uczoną mowę Benedykta? Newsowcom starczył jeden soczysty kawałek o naukach Mahometa, imamom starczył news z mediów. Nieszczęsny cytat był kiksem w tym sensie, że zaniedbano w Rzymie kwestię odbioru mowy w świecie islamu – nikt nie przewidział, że to dynamit. 

Wiadomo, że Ratzinger nie lubi czasem owijać w bawełnę (zachodnich wyznawców buddyzmu porównał kiedyś do duchowych onanistów), ale odkąd jest papieżem – na takie wycieczki sobie nie pozwala. Wiadomo też, że widzi w islamie sprzymierzeńca w wojnie religii, wszystkich religii, zwłaszcza monoteistycznych, z siłami sekularyzacji. Wiadomo wreszcie, że Kościół nie chce szkodzić katolikom w krajach islamu. Jakie więc musiało być w Rzymie przerażenie, kiedy napłynęły wieści o masowych protestach, notach dyplomatycznych, a w końcu ataku na zakonnicę w Somalii i na kościoły na Zachodnim Brzegu.

Benedykt nagle znalazł się na jednym wózku z Orianą Fallaci i innymi zaciekłymi krytykami islamu, a przecież wcześniej potępił publikację karykatur Mahometa w Danii! Mam wrażenie, że cała ta awantura o cytat jest absurdalna, bo papieżowi naprawdę nie chodziło o obrażanie muzułmanów, tylko o odrzucenie religijnych uzasadnień przemocy, w islamie,w chrześcijaństwie, wszędzie. Ale w tym absurdzie jest metoda: media mają sensację, ekstremiści – pretekst do seansu nienawiści, a Kościół i papież – duży kłopot wizerunkowy i polityczny, co radykałów nie martwi, nie tylko islamskich.