Kto wygrał tę wojnę?

Czy ja byłem taki defensywny, jak martwi się autor wpisu, w telewizyjnej dyskusji o Libanie? Może tak, bo wydaje mi się tu stąd, z bezpiecznego (jeszcze) nadwiślanskiego oddalenia, że bilans konfrontacji nie wypada optymistycznie ani dla Izraela, ani dla pokoju na Bliskim Wschodzie.

Szczerze mówiąc, sama dyskusja pod hasłem „kto wygrał?” jest dość myląca. Wiadomo, w sensie ściśle wojskowym, Izrael gdyby chciał użyć całej swej potęgi, starłby w pył przeciwnika. Ale nie chciał i nie mógł – politycznie. Na to nie ma zgody ani we własnym  społeczeństwie, ani w Waszyngtonie. W końcu ekipa Busha popiera nie tylko prawo Izraela do istnienia i obrony, lecz także ideę państwa palestyńskiego. Po 33 dniach starcia z Hezbollahem nie ma nowego Bliskiego Wschodu, tylko ten sam stary, zawsze gotowy do przemocy. Hezbollah jest wyparty, ale się zreorganizuje i obmyśli, jak z pomocą Iranu sparaliżować misję buforową ONZ. Iran zyskał na czasie i lepiej zamaskował swój program zbrojeń atomowych. Tylko Syria skorzystała z okazji, żeby siedzieć cicho i nie otwarła trzeciego frontu wojny uderzając na Wzgórza Golan czy Farmy Szebaa.

Rząd Olmerta nie wyszedł z tej ciężkiej próby wzmocniony. Są pretensje do generałów – rzecz w Izraelu, tuż po kampanii, chyba bez precedensu! – że źle się spisali, trzymając tak długo piechotę i czołgi w odwodzie. Są kpiny z ministra obrony, dawniej działacza związkowego, że wie o wojsku i wojnie tyle, co się nauczył w służbie, reperując czołgi. No i ten pogrzeb młodziutkiego żołnierza, syna znanego pisarza Grossmana, zabitego rakietą Hezbolalhu w czołgu w ostatnich godzinach walk – smutna ikona tej wojny. Już nie mówiąc o dołku gospodarczym, odpływie turystów itd. Skutek polityczny będzie jeden: dojście do władzy jastrzębi w Izraelu (Bibi Netanjahu), konsolidacja fanatyków w Libanie i Iranie i w końcu DOGRYWKA. Strach pomyśleć, jak będzie wyglądało to ostateczne starcie. Może to będzie ten biblijny Armageddon?