Tęcza nad Birkenau

Podczas wizyty Benedykta XVI byłem w obozie Birkenau jako sprawozdawca „Polityki” i komentator Polskiego Radia Kraków. Jest taki zwyczaj, że media zajmują miejsca na długo przed przyjazdem papieża. Czeka się wiele godzin. Niby pustka, ale w takim miejscu, tuż obok ruin krematoriów, to czekanie nabiera szczególnego ciężaru. Niezręcznie jest ugryźć kawałek chleba czy zapalić papierosa.

Wreszcie jest! Widzimy Benedykta na monitorze, choć idzie kilkaset metrów od nas. Ludzie go zasłaniają. Powitanie, pozdrowienie papieskie po łacinie. Czas się zagęszcza. Na nasze stanowiska spadają liście, gałązki, coraz cięższe krople deszczu. Ale tego się właściwie nie czuje. Dopiero kiedy niebo się przeciera i nad polami Brzezinki staje tęcza, czujemy pogodę. Niektórzy dziennikarze robią zdjęcia tej tęczy. W takim miejscu i takich okolicznościach – papież Niemiec w miejscu symbolu Shoah, zagłady narodu żydowskiego – ta nagła tęcza robi furorę. Każdy się zastrzega, że wie, że to taki ckliwy banał – tęcza nad Birkenau – a jednak?

Papież mocnym jasnym głosem czyta po włosku ostatnie wielkie przemówienie podczas tej wizyty. To koda pielgrzymki, która będzie jeszcze długo rezonowała w Polsce i świecie. Przemówienie w Birkenau jest do świata. Wcześniej, na krakowskich Błoniach, papież mówił przede wszystkim do Polaków. Świat poprosił o dar pojednania, Polskę, żeby trwała mocna w wierze. Jedno splata się z drugim. Udała się ta pielgrzymka papieżowi i Polsce. Benedykt dziękował Polsce za nasz katolicyzm i Jana Pawła, Polska może dziękować papieżowi za lekcję teologii i pokazanie światu, że ten daleki kraj, który wydał Karola Wojtyłę, nie kończy się na dąsach, waśniach, kompleksach i ksenofobii. Viva Benedetto!