O wzruszaniu ramionami – sprawy księdza Czajkowskiego ciąg dalszy

Za moim redakcyjnym oknem przeciera się niebo, a ja czytam wpis od Radka Górki, że mu przykro, ale na dylematy pokolenia Solidarności większość jego znajomych przed trzydziestką wzrusza ramionami. I że on rozumie i tych, co się przejmują sprawą księdza Michała jak ja czy Jacek Żakowski – i wielu innych ludzi z naszych środowisk i naszego pokolenia – i tych, dla których to tylko mało istotny news.

Głupio by było to oceniać, fakt, ale skrobię się w łysiejącą czaszkę: jak to jest, powinno obchodzić czy nie? Normalne, że wzruszają ramionami czy nie? Brakuje im wyobraźni, żeby zobaczyć, że to jednak jakoś i ich dotyczy, bo żyją w tym samym kraju, czy wykazują zdrowy odruch samoobrony – mamy własne życie, własne problemy, czemu mamy się tym przejmować? Niebo przeciera się leniwie, więcej chmur niż światła.

No chyba wystarczy postawić te pytania bez odpowiedzi. Niech głowy pracują. Ale przypomniało mi się, jak mnie wciągnęła sprawa Stanisława Brzozowskiego. Umarł młodo, zdążył zostać jednym z najważniejszych polskich pisarzy podejmujących nasze nieśmiertelne problemy: religia, naród, polskość, nowoczesność. To był kultowy autor wielu pokoleń polskiej inteligencji, przynajmniej tej jej części, która lubiła szukać dziury w całym. Sto lat temu oskarżono go, że był agentem caratu i nigdy tej sprawy do końca jasno nie rozstrzygnięto. Poznałem sprawę Brzozowskiego grubo ponad pół wieku po śmierci pisarza. Powinienem był wzruszyć ramionami. Ale czułem, że to bardzo polska i zarazem bardzo ludzka historia, która jakoś dotyczy i moich czasów.

Niedawno zrobiono niezły szum wokół tak zwanej Ewangelii Judasza. To tekst sprzed prawie 2 tysięcy lat. O zdradzie i o tym, żeby zdrajcy wybaczyć, bo zdradził, aby mógł się wypełnić zbawczy plan Boży. Można ten tekst odrzucać teologicznie i moralnie – i Kościół go odrzucił jako heretycki – ale czy ta historia sprzed wieków nie daje nam do myślenia? Niebo prawie się przetarło, ale wieje zimny wiatr.