Piszą do mnie

Czasem dostaję w redakcyjnej poczcie obelżywe listy. Bez adresu nadawcy, podpisane nieczytelnie albo fikcyjnymi nazwiskami. Od anonimowych postów w Internecie różnią się tylko tym, że są dłuższe, może odrobinę mniej chamskie. Bywa, że autor rozwija argumenty przez kilka stron. Ale wszystko po to, by sobie ulżyć wylewając kubeł pomyj na Politykę, komunistów, Żydów, liberałów, no i na mnie. I dobić przekleństwem. Ciekawe, czy to faktycznie pomaga rozładować mu stres. Jak mnie ktoś zirytuje czymś, co powie lub napisze, to by mi do głowy nie przyszło wysyłać mu taki anonim. A czy jest z tych listów jakiś pożytek dla mnie jako dziennikarza? Jakiś jest: zapis emocji, których inaczej bym nie poznał. Chamskie posty w Internecie są jakimś barometrem nastrojów. Takiego natężenia agresji i tępej pewności siebie nie spotykam na forach niepolskich. Może to zasługa obsługi technicznej. Ale jakoś to daje do myślenia, że w dyskusjach na przykład na portalach BBC jest mnóstwo wpisów mniej lub bardziej sensownych, ale napisanych składnie i bez byków ortograficznych, nie mówiąc już o wulgaryzmach.
Ale zdarzają mi się też listy od ludzi, którzy się ze mną nie zgadzają. Jednak z treści listu wynika, że naprawdę mnie przeczytali. To już bardzo dużo. Niedawno po moim artykule o początkach zimnej wojny, dostałem dwa takie listy. Obu autorów ubodło, że piszę o Polsce komunistycznej tak, że oni się w tym opisie zupełnie nie odnajdują. Pan to chyba wyszedł z dworu szlacheckiego ? piszą – a my Polsce Ludowej zawdzięczamy wykształcenie i w ogóle wszystko. A ja napisałem, że zimna wojna odcięła nas od świata, który rozwijał się lepiej i normalniej i skutki tego odczuwamy do dziś. Zdania po tych listach nie zmieniłem, ale przypomniały mi one, jak odpowiedzialną rzeczą jest pisać pod własnym nazwiskiem o sprawach, które dotyczą wielu ludzi, a oni mogą mieć tak wiele różnych, sprzecznych doświadczeń, wspomnień, ocen. Taka lekcja pokory. I za to tym krytykom dziękuję.