Debata prezydencka 3:0

Trafił w dziesiątkę profesor Nałęcz. Jeśli Jadwiga Staniszkis uznała, że debata Kaczyński-Komorowski zakończyła się remisem, to znaczy, że WYGRAŁ KOMOROWSKI. Tak jest! Spisuję uwagi na gorąco, choć wypadałoby obejrzeć powtórkę, by sprawdzić, czy odniosę to samo wrażenie, co teraz, godzinę pod debacie.
Komorowski wygrał wyraźnie we wszystkich trzech segmentach.

Kaczyński wypadł gorzej niż w debacie czterech w TVP Info, a wtedy też marszałek miał nad nim przewagę. Wygrał merytorycznie, pod względem jasności przekazu, kultury językowej, swobody bycia, kontaktu z widownią ( czego sygnałem jest druzgocące zwycięstwo marszałka w sondzie internetowej Onetu).
Kaczyński mówił do swoich, od razu poddał się w walce o wyborców niezdecydowanych, zwłaszcza bliższych lewicy. Komorowski starał się dotrzeć właśnie do tej, być może, kluczowej grupy. W tej debacie mogli się oni przekonać, jak mylą się ci, którzy mają Komorowskiego za ciepłe kluchy.

Nietęgie miny panów Bielana i Poncyliusza miały się nijak do samozadowolenia Kaczyńskiego, który sam siebie uznał za zwycięzcę (no cóż, nikt nas taki nie pochwali, jak my sami siebie). W obliczu smutnej dla nich prawdy, że Kaczyński przegrał, pozostało im tylko wypełniać do końca rolę sztabowców, to znaczy głosić, że czarne jest białe. Kiedy Komorowski celnie ripostuje, sztabowcy wmawiają więc ludziom, że marszałek był agresywny (ten sam marszałek, z którego przed debatą starali się zrobić płochliwego staruszka).

Białoruski fragment pojedynku przejdzie zapewne do historii i debat telewizyjnych, i szerszej polskiej debaty publicznej. Być może Kaczyński chciał powiedzieć coś innego, to całkiem prawdopodobne, ale nie powiedział. Wyjaśnienia po debacie tego kardynalnego błędu nie wymażą.

Obaj rywale  nie przekonali mnie w odpowiedziach na ważne pytanie o kwestię kościelną, centralnej dla naszej demokracji. Kaczyński zbył pytania na ten temat  pozbawionym treści frazesem, że jest katolikiem. Komorowski i tu radził sobie lepiej, przywołał klauzulę sumienia i obowiązek uszanowania przez państwo praw niekatolików. Jednak obaj nie odpowiedzieli na pytanie o ,,religię” ( a w istocie o katechizację) w szkołach publicznych, o obecność krzyża w instytucjach publicznych. Obaj poprzestali na frazesie o potrzebie kompromisu w kwestii in vitro i na konserwatywnym podejściu do sprawy legalizacji związków homoseksualnych.

Bardzo kiepsko wypadł Kaczyński, próbując podważać fakty i liczby, którymi oszczędnie lecz sugestywnie operował Komorowski. Obaj nie uniknęli jednak typowego błędu, że zapomnieli, iż mówią do ludzi niekoniecznie biegłych w polityce, gospodarce czy prawie. Komorowski na przykład kilka razy mówił o ,,jeden dziewięćdziesiąt pięć”, nie wyjaśniając, co ta liczba oznacza. Nic mi natomiast nie przeszkadzało, że zwrócił jednej z prowadzących na wadliwość zadanego przez nią pytania. Dość zabawne było przywołanie tego incydentu przez Poncyliusza, który usiłował go wykorzystać do przedstawienia się jako obrońca ludzi mediów przed politykami, jakby zapomniał, co o mediach (z wyjątkiem propisowskich) wygadywali i wygadują politycy PiS.

Sztywna formuła debaty została skutecznie przełamana przez Komorowskiego. Było od początku do przewidzenia, że tak musiało się stać, bo wykluczenie interakcji było w istocie pogwałceniem demokratycznego prawa wyborców do lepszego poznania poglądów i osobowości obu pretendentów w tej konkretnej sytuacji. Wiele wskazuje na to, że następna debata pozwoli nam dowiedzieć się o tym jeszcze więcej i skłoni część niezdecydowanych do podjęcia decyzji i oddania głosu.  

Końcówka, w której Komorowski wyciągnął nigdy nie zdementowaną przez PiS depeszę PAP, która de facto mówiła o gotowości PiS do rezygnacji z unijnych dotacji dla polskiego rolnictwa, była zaskakująco ostra, choć w pierwszej jej części Komorowski umiejętnie zaprezentował się jako prezydent współpracy, zgodnie z swym wyborczym hasłem. Merytorycznie ta sprawa i wyjątkowo niezręczne wypowiedzi Kaczyńskiego o Polsce A i Polsce B, w tym o Podkarpaciu (a to przecież bastion PiS) uważam za ważniejsze od gola samobója w sprawie białoruskiej. Tak czy owak, trzy do zera dla Komorowskiego i duży kapitał na drugą debatę.