Refleksje po Pierwszym Września

Udało się. Na 70-leciu wybuchu wojny skandalu nie było. Ale prasa europejska wychwyciła napięcie polsko-europejskie. Komentator FAZ zaznaczył, że kanclerz Merkel zrobiła słusznie, nie mieszając się do dyskusji. Napięcie nie przerodziło się jednak w konfrontację na oczach mediów. A Tusk przespacerował się nawet po sopockim molo z Putinem. Tylko tyle i aż tyle.

Historyczna rocznica doczekała się wzmianek w czołowych gazetach europejskich, jakżeby inaczej, chyba – i to też raczej reguła – najszerzej i najgłębiej w niemieckich. Ale naturalnie Westerplatte to nie był news dnia. Afganistan, Libia, wybory landowe w Niemczech, napięcie słowacko-węgierskie, atakowanie Romów w Rumunii, Słowacji, Czechach, na Węgrzech – tym żyje Europa bardziej niż zjazdem 20 liderów w Gdańsku.

Nie ma dziś w Europie zagrożenia porównywalnego z polityką Hitlera czy Stalina, nacjonalizmy oczywiście nie wymarły, ale agresywnych nacjonalistów od dawna nie było w Europie u władzy. Walczyć o pamięć historyczną tak jak w Polsce czy Rosji mało kto ma w Europie ochotę, więc ta nasza wojna polsko-ruska pod flagą pamięci traktowana jest raczej jako wschodnioeuropejskie kuriozum. Co nie znaczy, że Anglicy czy Francuzi są historycznie i patriotycznie  obojętni w kwestiach pierwszej i drugiej wojny światowej. Tyle że nie robią tego tak, jak my – starają się nie przenosić różnic czy emocji na szczebel bieżącej polityki państwowej.

Dobrze, że okrągłą rocznicę udało się przejść suchą stopą. Kto narzeka, że już ma dość tych wszystkich rocznic i obchodów, niech jednak przypomni sobie, jak wyglądały obchody Września w PRL i że lwia część obecnych w oficjalnym kalendarzu ,,liturgicznym” Polski Ludowej w ogóle nie figurowała. Cieszmy się więc, że teraz w Europie otwartych granic przybywa do nas tylu notabli, a media rocznicę odnotowują, a tym samym edukują młodszych Europejczyków, jak to z tą drugą wojną było.

Cieszmy się, ale pomyślmy też, czy tych rocznic nie dałoby się świętować w troszkę innej formule, nieco rzadziej i mniej gęsto. Jak 30-lecie porozumień sierpniowych, to może nie Wrzesień, jak 65-lecie powstania warszawskiego, to może nie… nie wiem co, bo każda rocznica to u nas bomba polityczna. Zawsze ktoś się oburzy, wystąpi w obronie honoru i godności, i po wszystkim. Moja delikatna sugestia nie ma najmniejszych szans. Potrzebujemy rocznic do celebrowania, do walki politycznej, do chirurgii tożsamości i pamięci. Ale kto ,,my”? My, czyli politycy, biskupi, media. A sami Polacy? Czy też uważają, że pamiętane i czczone jest tylko to, co się uroczyście obchodzi z udziałem władz państwowych i kościelnych oraz transmituje w TV? 

PS. Moim zdaniem, wystarczyłoby, gdyby świętami państwowo-narodowymi pozostały 11 listopada i 3 maja. Reszta to raczej święta społeczne, też ważne, a może niekiedy nawet dla tej czy innej grupy ważniejsze od tych ,,flagowych” i niechby były urządzane właśnie w formule oddolnej, społecznej, ale bez angażowania przywódców państwa.