Polowanie na scjentologów

Gazety donoszą o ,,ataku” scjentologów na Polskę. Atak polega na wysyłaniu książek scjentologicznych do bibliotek szkół i uczelni. Jak to w Polsce, dyrektorzy placówek recytują gazetom, że ich instytucje naturalnie wiedzą, jak podejrzani są scejntolodzy i odmawiają przyjęcia przesyłki lub jej nie katalogują, czyli nie wystawiają na półki dostępne dla wszystkich. Dobrze, że od razu nie wrzucają w ogień.

Mam do scejntologii stosunek obojętny graniczący z niechętnym. Sekt nie lubię, ale konsekwetnie: nie lubię także sekty radiomaryjnej. Nie podoba mi się też dezawuowanie sekt hurtowe. Nie wszystkie są groźne i szkodliwe, część, nawet znaczna, to po prostu niezależne wspólnoty religijne, w których nic złego się nie dzieje. Nie lubię wrzucania sekt do jednego wora, zwłaszcza przez szukające sensacji media i przez duchownych.

W końcu chrześcijaństwo u swych początków też było sektą, wydało z siebie wiele sekt na przestrzeni dziejów i do dziś zdradza w niektórych sprawach odruch sekciarski. Na przykład wtedy, gdy Kościół katolicki tylko siebie uważa za pełny i prawdziwy Kościół Chrystusowy.

Sekty są nie tylko remedium na nudę sezonu ogórkowego. Można też wykorzystać je do moblizacji przeciwko konkurentom na rynku wiar i religii. Podsyca się więc nieufność, alarmuje o rzekomych i autentycznych nadużyciach. Naturalnie są też ludzie szczerze zatroskani o to, co się dzieje, z trafiającymi, zwłaszcza młodymi, do sekt. Starają się oni pomóc ofiarom przemocy psychicznej czy seksualnej w niektórych sektach i jest ta ich pomoc czymś bardzo chwalebnym.

Demaskacja tego, co złe, jest więc pożądane, ale demonizowanie niezależnych grup religijnych – wprost przeciwnie, ponieważ sieje niepokój społeczny pozbawiony realnych podstaw. A na dodatek może pewną część ludzi zachęcić do szukania kontaktu właśnie z tymi sektami niebezpiecznymi.