Chyba nie pójdę na „Popiełuszkę”

 

Wiem, że to tylko film, kolejne podejście do tematu, na którym poległa doskonała przecież twórczyni kina artystycznego, Agnieszka Holland. Zdzisław Pietrasik w wyważone recenzji ,,Popiełuszki” Rafała Wieczyńskiego w tym numerze Polityki jest raczej na tak. Pamiętam, że zaraz po premierze prasowej filmu powiedział mi, że spodziewał się najgorszego, a tu zaskoczenie: nie jest tak źle. Kolejna niespodzianka to dwugłos w ,,Rzepie”, gdzie krytyk bardzo młody totalnie film odrzuca właśnie z powodu, o który obawiał się Pietrasik: że to będzie hagiografia.

Mnie ta różnica poglądów bynajmniej nie zniechęca. Zniechęca mnie kampania promocyjna. Ten Popiełuszko zrobiony na plakatach na jakiegoś Deana czy Bonda, te teksty reklamowe odczytywane w stylu reklam filmów sensacji czy grozy. Robi to na mnie fatalne wrażenie, że tak naprawdę za filmem stoi po prostu chęć wykorzystania patriotyczno-religijnych uczuć części Polaków do celów merkantylnych. To już wolę ,,Prymasa tysiąclecia”, film nieudany, ale przynajmniej nie wciskany publiczności sposobami, przed którymi ks. Jerzy Popiełuszko nie może się bronić, a wydaje mi się, że sam by przeciwko nim protestował. Ale mogę się mylić. Przekonam się, jeśli pójdę i zobaczę na własne oczy, choć na razie mnie nie ciągnie. Podobnie jak nie ciągnie mnie na ,,Opór” o braciach Bielskich. Powód trochę podobny: wyczuwam jakiś fałsz, jakieś drugie dno, do którego nikt się nie przyzna, ale które istnieje.

Przed laty wybrałem się na ,,Pasję” Mela Gibsona i byłem pod jej wrażeniem. Ale kiedy przeczytałem, że różne grupy chrześcijańskie urządzają zbiorowe seanse, nabijając kasę producentom filmu z Gibsonem na czele, popatrzyłem na film już bez emocji. Z wyjątkiem ,,Katynia”, pędzenie na zbiorowe pokazy uczniów, żołnierzy czy emerytów na filmy grające na uczuciach w taki sposób, jak ten ,,Popiełuszko” czy ,,Pasja”, mnie się nie podoba. A ,,Katyń” czynię wyjątkiem, bo dla bardzo wielu Polaków to jedyna okazja, by wartościowe dzieło Wajdy zobaczyli. Nie będzie nieszczęścia, jeśli nie zobaczą ,,Prymasa” a nawet ,,Popiełuszki”, a nie zobaczyć ,,Katynia” to dla Polaka istotna strata.

Tak się składa, że piszę o tym, kiedy w mediach toczy się spór o odebrane funkcjonariuszom Ub i SB przywileje emerytalne. Nie chcę wchodzić w materię prawną, bo nie mam do tego kompetencji. Ale w wymiarze politycznym i moralnym sprawa jest bardzo dyskusyjna. Z przejęciem słuchałem wypowiedzi Frasyniuka w TVN na ten temat. Chyba nieźle zarsysował dylemat: z jednej strony pokolenie Solidarności – do którego należymy obaj, obaj też byliśmy więźniami stanu wojennego, choć Frasyniuk, proporcjonalnie do roli, jaką odgrywał, doznał nieporówananie więcej krzywdy –  zabiegało o przywrócenie w Polsce praworządności, z drugiej buta funkcjonariuszy, którzy po tylu latach jakby niczego nie żałują, niczego nie rozumieją i nie chcą zrozumieć. Mianowicie tego, że otrzymali w III RP swą szansę, ,,drugie życie”, jak to określił Frasyniuk, bo Solidarność rzeczywiście chciala zbudować państwo prawa, w którym nikogo nie skazuje się bez dowodów winy. I teraz jeden z tych funkcjonariuszy ironizuje, że przecież nikomu SB paznokci nie wyrywało. Łaskawcy. Ale bić bili – przypomniał Frasyniuk, czasem  trwale uszkadzając zdrowie. A niektórzy po prostu zabijali – jak choćby oprawcy Popiełuszki.

Kto ma rację? To powinien rozstrzygnąć odpowiedni sąd. Cofanie raz przyznanych przywilejów bez wyraźnego konkretnego powodu wiele lat po zmianie ustroju może sprawiać wrażenie politycznego populizmu, a nie jak chcieliby politycy obu partii prawicowych – aktu sprawiedliwości historycznej. Ale nie da się także ukryć, że wielu Polaków, ja też,  oczekiwało tego minimum, że funkcjonariusze przynajmniej się zreflektują, że nie służyli dobrej sprawie. To, że nikt się na nich nie mścił, nie znaczy, że wszystko się im przebacza i zapomina.