Rząd nie powinien płacić okupu talibom

W mediach monachijska konferencja bezpieczeństwa z udziałem premiera Tuska spadła na razie do ogona wiadomości. Może trudno się dziwić, bo los Polaka porwanego we wrześniu przez talibów w Pakistanie ma z konferencją związek, a premier też wygląda na poruszonego. W centrum uwagi stanie zapewne kwestia odpowiedzialności za śmierć polskiego inżyniera z rąk fanatyków islamskich – kiedy piszę, jeszcze oficjalnie nie potwierdzona – i znajdą się tacy, którzy zarzucą rządowi Tuska, że przespał sprawę lub że ją źle rozegrał. I że należało zapłacić okup.

Uważam, jak premier, że rząd nie może ulegać terrorystom. Nie powinien płacić im okupu. Powinien dążyć do uwolnienia Polaka przede wszystkim z pomocą rządu pakistańskiego, bo poza talibami, to rząd w Islambadzie odpowiada za ten dramat politycznie i moralnie. Kim są talibowie, jakimi walczą metodami, wiadomo, ale w Pakistanie wiadomo też lepiej niż w Warszawie na Szucha czy w Alejach Ujzadowskich,co i jak robić.

Niestety, jest też tajemnicą poliszynela, że pakistańskie służby specjalne – bo o nie tu przede wszystkim chodzi – niekoniecznie mogą być skore do pomocy akurat w sprawie Polaka. Talibowie nie jego jednego porwali i przetrzymują pod warunkami politycznymi i/lub finansowymi, a Polak jest dla porywaczy nisko na ich ,,liście rankingowej”, za to może posłużyć jako memento dla adresatów talibskich żądań. Teraz zabijamy Polaka, a jutro zabijemy waszych, niewierni. Spec-służby Pakistanu nie cieszą się zbyt dobrą opinią; co raz słyszymy, że mają swoje interesy z islamistami. 

Ale gdyby w Polsce udało się było zorganizować jakąś nie-rządową akcję pomocy? Na przykład prywatni donatorzy, z biznesu, branży geofizycznej itp., czy wręcz anonimowo, zrzucają się na jakąś sumę i wpłacają okup za rodaka? Też bym uważał taki gest za bardzo dyskusyjny, ale jednak bardziej do przyjęcia niż okup rządowy.

Czasem takie akcje skutkują, zgoda, i to nawet na poziomie rządów, ale zwykle wtedy, gdy porwanie jest czystym bandytyzmem, bez ambicji politycznych. Przywoływana teraz akcja rządu włoskiego za poprzedniego premierostwa Berlusconiego wywołała u mnie mieszane uczucia. Owszem, uratowano życie (o ile faktycznie groziła im śmierć) dwóch włoskich sympatyczek lewicy pacyfistek i dano przykład, że w takich sytuacjach poglądy polityczne w demokratycznym państwie nie są oczywiście przeszkodą do działania rządu, ale cena była propagandowo i moralnie bardzo wysoka (zginął przy tej okazji też włoski agent).
Uwolnione obywatelki Włoch odpłaciły zresztą prawicowemu rządowi jeszcze surowszą krytyką za popieranie Busha w Iranie.

Więc co robić, jeśli wiadomość o zabiciu Polaka się jednak nie potwierdzi i zostaną postawione nowe warunki? Poza tym, co napisałem, nie widzę nowych opcji, tak pewno jak większość ewentualnych krytyków rządu w mediach i opozycji. Mało kto umie sobie radzić z bandytyzem politycznym tak, by być skutecznym i zarazem dotrzymać cywilizowanych standardów. To jest chodzenie po bardzo cienkiej linii.

Tym bardziej, że w tle jest przecież bardzo ważne pytanie polityczne: co dalej z naszą misją afgańską, polegającą na niczym innym jak właśnie na bronieniu relatywnie demokratycznego reżimu prozachodniego prezydenta Karzaja przed odzyskującym siły i wpływy fanatykom talibskim? Ja nie mam wątpliwości, że nlepszy jest malowany rząd rząd Karzaja oparty na bagnetach NATO niż talibowie podpalający szkoły dla dziewcząt i mordujący nauczycielki. Choćby z tego powodu, ale jest i strategiczny: talibowie są w sojuszu z Al Kaidą, ich powrót do władzy w Afganistanie byłby fatalny nie tylko dla umiarkowanych muzułmanów, lecz dla całego Bliskiego Wschodu. Trzeba się więc liczyć, że takich porwań Polaków może być więcej i że mogą się kończyć tragicznie,  a jednak nie wycofywać się z misji afgańskiej.