„Zwykli ludzie”, czyli jak lekarze popsuli Szydło show

W okrągłe dwa lata od wyborów premierka Szydło zahaczyła protest lekarzy i personelu medycznego i uznała go za nieetyczny. Nic więcej nie miała do powiedzenia im i ich pacjentom, obecnym i potencjalnym. Dokładnie tak jak poprzedni rząd, który wtedy pisowcy odsądzali od czci i wiary za rujnowanie służby zdrowia.

Szefowa rządu, która dawno temu powinna była odwołać ze stanowiska obecnego ministra zdrowia, zapewne znów okaże się dla niego łaskawa, bo przecież nie wymienia się członka rządu pod presją opozycji czy obywateli.

W sensie technologii rządzenia to może i słuszne, ale moralnie i politycznie już dziś uderza w wizerunek Szydło, jej ekipy i obozu władzy. Gdyby Szydło podała młodym lekarzom głowę ministra na tacy, zdobyłaby odrobinę wiarygodności poza skandującymi na jej cześć kolegami z ław rządowych i ślącymi „Beatce” kwiaty i całusy „zwykłymi ludźmi”.

Mało jest tak nonsensownych i wyświechtanych chwytów retorycznych jak przymilanie się przez polityków „zwykłym ludziom”. Szydło na dwulecie podkreśliła, że PiS wygrał wybory dzięki nim. Bo na PiS głosowali „zwykli ludzie”. Aha, a na inne partie to głosował kto? Ludzie niezwykli?

„Zwykli ludzie” to mantra populistów, kreacja propagandowa potrzebna im do walki o władzę i do jej umacniania, dopóki trzeba, bo nie siedzą jeszcze mocno w siodle. A po dwu latach jeszcze trzeba. 40 proc. PiS w sondażach może zdmuchnąć jak świecę byle błąd rządzących czy samego posła Kaczyńskiego. Propagandowi „zwykli ludzie” nie mają nic wspólnego z realnymi zwykłymi ludźmi. Realni są niezmordowanie rozmaici, pluralistyczni.

Nawiasem mówiąc, „zwykli ludzie” głosowali czasem na radykalnie antydemokratyczne siły polityczne, jak naziści, faszyści i komuniści w Europie za żelazną kurtyną. Oczywiście nie wszyscy. A komuniści zwalczali faszystów i nazistów, choć ich celem nie była konstytucyjna demokracja parlamentarna, tylko dyktatura partii powołującej się na mandat od proletariatu. No ale to sytuacje ekstremalne, choć mogące się powtórzyć.

U nas zwykli ludzie głosowali dwa lata temu także na PO czy Razem. Lekarze na stażach to też zwykli ludzie, dodatkowo dobrze wykształceni. PiS zdobył zaufanie części wyborców nie tylko obietnicami socjalnymi. Zostali zmanipulowani przez piarowców. Wycofano na daleki plan Macierewicza, temat smoleński, samego prezesa, wysunięto na czoło polityków znacznie od niego młodszych, nieznanych, niezużytych politycznie.

Do tego doszły waśnie w obozie PO, nielojalność ludowcowego koalicjanta, poważne błędy sztabu wyborczego. Na przykład zlekceważenie tzw. mediów społecznościowych.

Zwycięstwo PiS wcale nie było tak pewne, jak się wydaje. Ówczesna koalicja nie walczyła tak, jak powinna. Czuć było krew. Gdyby nie przegrana prezydenta Komorowskiego, wszystko wyglądałoby wtedy i dzisiaj całkiem inaczej.

Nawet profesor Antoni Dudek uległ mantrze „zwykłych ludzi”, Polaków,  wyborców PiS. W rozmowie z „GW” zaznacza, że siła PiS wynika z ich poparcia, a oni nie interesują się tym, jakie nowe fronty konfliktu ustrojowego i politycznego otwiera PiS, a niektóre ich „nawet cieszą”, np. spór o sądy. Pewno ma rację, niestety, lecz to, że „zwykli ludzie” oczekują od sądów, by sądziły (najchętniej po ich myśli) szybko i traktowały ich dobrze, w niczym przecież nie odbiera sensu ani znaczenia nie protestom przeciwko ziobryzacji.

Dudek twierdzi, tym samym lekko drwiącym z opozycji tonem, że trzech dublerów wciśniętych przez PiS (a konkretnie, przypomnijmy, przez prezydenta Dudę) to nie jest koniec demokracji w Polsce. A czy są nim według profesora sądy politycznie podporządkowane partii rządzącej? Bo moim zdaniem są.