Człowiek w płomieniach

Ważmy słowa, ale nie udawajmy, że nic się nie stało.

Jeśli człowiek postanawia się targnąć na własne życie w imię patriotyzmu, to należy się mu szacunek. Jeśli zostawia manifest obywatelskiego sprzeciwu wobec rządzących dziś w Polsce, to wysyła jasne polityczne przesłanie i nie godzi się tego nie dostrzegać. Jeśli zaznacza, że jego czyn nie jest skierowany przeciw takim jak on zwykłym ludziom, wyborcom PiS, to trzeba to uszanować.

Na razie nie wiemy, kim jest człowiek, który dokonał w czwartek samopodpalenia w centrum Warszawy. Nie wiemy, czy przeżyje. Deklaracje policji, że czyn nie ma charakteru politycznego, nie są wiarygodne nawet w świetle tych skąpych informacji, jakie mamy. Czyn jest na wskroś polityczny, a także jest aktem obywatelskiego nieposłuszeństwa.

Tekst manifestu wskazuje, że autor jest człowiekiem zrównoważonym, działającym z pobudek patriotycznych: nie godzi się z polityką obecnej władzy, uważa ją za złą dla Polski, wylicza w punktach, dlaczego. Można się z tym zgadzać czy nie, ale trzeba w tym widzieć dramatyczny przejaw niezgody na dzielenie społeczeństwa przez rządzących.

Rządzący i ich zwolennicy rozkręcą teraz propagandę pomniejszającą znaczenie wydarzenia i szkalującą przy okazji opozycję jako rzekomego inspiratora. Tymczasem człowiek, który się podpalił przed Pałacem Kultury, winą za to obarcza PiS.

To prawda, że w demokracjach takie czyny raczej się nie zdarzają, tylko w systemach autorytarnych. Takich jak PRL w latach 60., kiedy na znak protestu przeciwko inwazji wojsk Układu Warszawskiego w demokratyzującej się Czechosłowacji samopodpalenia, na stadionie w Warszawie, dokonał Ryszard Siwiec, który po czterech dniach zmarł w szpitalu wskutek oparzeń.

A jednak coś, co się nie zdarza, zdarzyło się. Niech się rządzący nad tym zastanowią. Cokolwiek stanie się z człowiekiem w płomieniach i jego sprawą, zostanie ona zapamiętana na długo. Może na dłużej niż oni.