PiS ma pucz w głowie

Propaganda pisowska w związku z kryzysem sejmowym wywołanym przez marszałka Kuchcińskiego sięga już bez zahamowań po wzory peerelowskie

Warchoły, chuligani, awanturnicy, prowokatorzy – tak się w radiokomitecie mówiło o robotnikach w Radomiu, wcześniej o stoczniowcach Wybrzeża.

A KOR, niezależny od władzy obywatelski ruch w ich obronie, peerelowska propaganda przedstawiała jako niedobitki Polski burżuazyjnej, agentów imperializmu i syjonizmu, którzy są sowicie opłacani przez wrogów socjalizmu i nie dają ludziom pracy spokojnie żyć i pracować dla dobra socjalistycznej ojczyzny.

Teraz słyszymy to z pisowskich mediów na temat organizatorów i uczestników słusznych obywatelskich protestów pod Sejmem.

Prominentny członek pisowskiej elity, Jarosław Zieliński – ten, co mu policjanci cięli konfetti – snuł na spotkaniu w Łomży wizję puczu przeciwko rządowi PiS. Protesty przeciwko planowanym przez PiS restrykcjom wymierzonym w wolność mediów, relacjonujących dla nas, obywateli, prace naszego parlamentu, Zieliński nazwał próbą puczu. Demokracja u nas kwitnie, mediom nic nie grozi, inne kraje by się od nas mogły uczyć.

To czysty Orwell. Przypomnę młodszym, że o „czystym Orwellu” mówimy, gdy władza kłamstwo przedstawia jako prawdę, a prawdę jako kłamstwo. W antykomunistycznej antyutopii angielskiego pisarza George’a Orwella pod tytułem „Rok 1984” ministerstwo cenzury nazywa się ministerstwem prawdy, ministerstwo policji i bezpieczeństwa ministerstwem miłości, ministerstwo wojny ministerstwem pokoju, a ministerstwo racjonowania żywności i podstawowych produktów – ministerstwem obfitości.

Ta orwellowska narracja Zielińskiego byłaby śmieszna, gdyby nie to, że dygnitarz jest wiceministrem w MSW, podwładnym ministra Błaszczaka, członka pisowskiego inner circle. Używa słów świadomie.

Powstaje więc pytanie: czy wypowiedź Zielińskiego jest zapowiedzią działań policyjnych przeciwko opozycji? Bo skoro próba puczu, to przecież rząd musi znaleźć i ukarać winnych?

Policja już siły użyła przeciwko pokojowo protestującym pod Sejmem i w niedzielę pod Wawelem. Przygnębiający jest widok samochodów policyjnych zaparkowanych na terenie parlamentu, w sercu demokracji. Do którego nadal nie mają wstępu media, co jest kuriozum w świecie demokratycznym.

W tej sytuacji chodzenie na rozmowy na ten temat do pisowskiego marszałka Senatu jest stratą czasu, tak samo jak konsultacje liderów opozycji z prezydentem Dudą. Ani on, ani Szydło, ani marszałek Karczewski nie mają politycznej mocy decyzyjnej.

W sobotę wieczorem w pisowskiej telewizji przemówiła do narodu, a ściśle do pisowskiego elektoratu, premier Szydło. Mówiła o potrzebie spokoju społecznego, a zaatakowała opozycję. Czystym Orwellem były wezwania do dialogu w ustach Szydło, której partia od roku odmawia wszelkiego dialogu z opozycją.

PiS ma pucz w głowie podwójnie. Po pierwsze jako pomysł na konsolidację swojego elektoratu: musimy się bronić przed wrogiem, który nie śpi i wciąż nam zagraża. Ale po drugie – jako pretekst do ataku na opozycję.

Jednak spod twardej mowy Szydło czy Brudzińskiego przebija niepokój i strach. Kiedy rząd atakuje opozycję i wysyła policję przeciwko pokojowym protestom, kiedy rządząca partia zwołuje manifestacje poparcia dla swojej władzy, to wiadomo, że z władzą jest źle. Niestety, oznacza to także, że z demokracją może być wkrótce jeszcze gorzej.

Ale nie musiałoby być. Jest prosty sposób. Zamiast straszyć i grozić, władza mogłaby zanalizować głębiej i fachowo – a nie z przyjętym z góry założeniem, że wszystko jest OK, tylko warchoły przeszkadzają – dlaczego wciąż tylu ludzi przeciwko niej protestuje.

Może jednak mają swoje dobre powody i racje? Może warto by było się im przyjrzeć bez gniewu i uprzedzenia.