Natalia P. i chrześcijańska mama

Uważam, że mężczyźni powinni w dyskusji o słowie na „a” brać udział oszczędnie. Chętnie słucham głosu kobiet. Natalia Przybysz zrobiła to, co przed nią wiele innych kobiet, także znanych. Aborcyjne „coming outy” jedne kobiety mogą oburzyć, innym mogą pomóc podjąć własną decyzję. Hejt mnie nie interesuje, wymiana myśli, uwag, doświadczeń między kobietami – interesuje mnie bardzo.

Natalia Przybysz opowiedziała o swojej aborcji w „Wysokich Obcasach”:

Przed świętami Bożego Narodzenia. W grudniu. Prawie rok temu. Ja naprawdę nie chciałam tego dziecka. Nie widziałam się znów w pieleszach domowych, w pieluchach. Mój narzeczony jest wspaniałym ojcem i cudownie zajmuje się naszymi dziećmi, ale nie chciałam mu już tego dokładać. Ja bardzo często wyjeżdżam, taką mam pracę, koncertuję, często nie ma mnie w domu. Z dwójką dzieci nie jest łatwo, ale jest cudownie i chciałam, żeby tak pozostało. Te dzieci, które mam, też potrzebują uwagi, czegoś więcej niż tylko jedzenia i bycia transportowanym z miejsca na miejsce.

Nie musisz się tłumaczyć.
No właśnie, całe to tłumaczenie jest słabe. Po co? Po co przyprowadzać na ten świat niechciane dzieci? Nie chcę się z tego tłumaczyć, ale chcę o tym opowiedzieć, bo nikt o tym nie mówi. I ta samotność jest straszna. Czułam się, jakbym była jedyną kobietą w Polsce, która kiedykolwiek to zrobiła – ja i te trzy dziewczyny, które siedziały ze mną w busie jadącym na Słowację. Żyjemy w rzeczywistości, w której wszyscy udają, że to się nie dzieje. Każda kobieta jest z tym sama. To złe uczucie. Więc ja chcę to teraz powiedzieć na głos. Oczywiście boję się trochę, bo jedyną osobą, którą kojarzę z tego, że powiedziała o aborcji, jest Maria Czubaszek, już bezpieczna w niebie. A ja jeszcze muszę pożyć trochę i chciałabym żyć w tym kraju, który kocham, którego język uwielbiam.

Takie wyjaśnienie nie zasługuje na hejt, tylko na refleksję. Także o hipokryzji w polskich katolickich domach, w których aborcję robi się ukradkiem, a potem albo się o tym milczy, albo pomstuje na kobiety, które zdecydowały się na nią. Każda z nich ma swoją opowieść. Nim rzuci się kamieniem, warto jej wysłuchać.

Przybysz: „Chciałabym, żeby kobiety przemówiły swoim głosem. Żeby zaczęły mówić o tym doświadczeniu. Tak jak w latach 60. przemówiły Amerykanki. A potem w latach 70. Francuzki. To doświadczenie istnieje, jest częścią kobiecego życia. To indywidualna sprawa i każda kobieta powinna móc zadecydować o tym sama – czy chce urodzić, czy nie. A to, jak do tego potem podchodzimy, czy to był problem, czy nie, to też nasza sprawa – jakie ceremonie będziemy chciały odprawiać, by sobie z tym poradzić. To nie sprawa mężczyzn w rządzie i w Kościele”.

Że coming out Natalii Przybysz poparły uczestniczki Czarnych Protestów (choć nie wszystkie), jest zrozumiałe i sprawiedliwe. Katarzyna Kazimierzowska pisze w „Kulturze Liberalnej”, że „katolicy ukamienowali Natalię P. za to, że publicznie przyznała się do słowa na a, bo nie chciała mieć trzeciego dziecka”.

Kazimierzowska pyta retorycznie: „Czy naprawdę chcemy rodzić za wszelką cenę. Czy chcemy, by o naszym życiu i zdrowiu decydowali ludzie, jak prof. Chazan, albo pokroju posła PiS Jacka Żalka, który stwierdził, że kobietom powinno być wszystko jedno, czy urodzą dziecko zdrowe, czy umierające, w końcu wszyscy kiedyś umrzemy”.

Ale do refleksji zdolne są też katoliczki nieaprobujące aborcji. Wyłuskałem taki świeży i uczciwy głos na katolickim portalu Deon. Głos młodej „chrześcijańskiej mamy”. I to nie jest kolejny hejt przeciwko Natalii Przybysz, kolejne święte oburzenie, kolejne moralizatorskie kazanie. „Chrześcijańska mama” pisze: „Tym, co zmienia świat, jest mówienie, że można żyć inaczej. I sobie myślę, że gdybym nie wierzyła, a spotkałabym osoby, które mówią mi o tym, co jest negatywne, poprawne, niepoprawne moralnie, od których słyszę tylko mowę pełną potępienia, to nie wiem, czy byłabym w Kościele”.

Jaka to ulga, że wciąż jeszcze po obu stronach aborcyjnej kontrowersji da się mówić po ludzku.