Chrystus Królem Polski?

Dzięki tak zwanym ruchom intronizacyjnym mamy nowy temat do debaty, w którą stronę zdąża Polska. Ruchy chcą, by ogłosić Chrystusa „Królem Polski”. Ale w Kościele nie wszyscy tego pragną, nie mówiąc o tych, którzy nie są katolikami.

Kościół ogłosi 19 listopada w Krakowie tzw. akt intronizacyjny. W intencji kościelnej chodzi o akt religijny, ale są podstawy, by się obawiać, że intronizacja w Krakowie nabierze znaczenia aktu polityczno-państwowego i przyczyni się do dalszych podziałów w społeczeństwie, które przecież nie składa się z samych katolików, ale na przykład też protestantów. Ruchy urosły w siłę w ostatnich latach, episkopat musi się z nimi liczyć.

Pozornie rzecz wygląda mało poważnie. Co nas obchodzą kontrreformacyjne z ducha ruchy w Kościele katolickim. To wewnętrzna sprawa katolików. Ale nie do końca tak jest. Sprawa ma bowiem skutki polityczne. Dostrzegł to katolicki biskup Andrzej Czaja. W rozmowie z KAI w styczniu powiedział jasno: „Gdy ogłosimy, że Jezus jest Królem Polski, to będzie to akt polityczny, bez zbawczego sensu. Uznanie Jezusa moim Królem zmienia moje życia i ma wpływ na życie innych. Uznanie Jezusa Królem Polski oznacza pomniejszenie Jego roli i znaczenia”.

Biskup przywołuje argument z Ewangelii: „Jezus po cudzie rozmnożenia chleba odrzucił władzę królewską na tym świecie, ale wyznał ją przed Piłatem. Z tego można odczytać następującą wskazówkę – nie trzeba intronizować Jezusa jak Króla Polski czy jakiegokolwiek innego kraju, ale trzeba wyznawać Jego królewską godność przed współczesnymi Piłatami, zachowując w życiu prawo Jego królestwa”.

Kiedy akt intronizacyjny stanie się dzielącym społeczeństwo aktem politycznym? Moim zdaniem wówczas, gdy na uroczystości religijnej stawią się prezydent RP, premier, marszałkowie Sejmu i Senatu i inni dygnitarze obecnego obozu władzy. Będzie to kolejnym przykładem, że Polska pod rządami PiS staje się katolickim państwem narodu polskiego, co jest sprzeczne z konstytucją, w której Polska jest zdefiniowana jako demokratyczne państwo prawne, w której państwo i Kościół są od siebie wzajemnie autonomiczne.

Kościół ogłosił tekst „aktu przyjęcia Jezusa Chrystusa za Króla i Pana”, który ma być odczytany w obecności władz państwowych w Krakowie Łagiewnikach. Akt ma formę modlitewno-litanijną, można taki język różnie odbierać i interpretować. Wyrażenia „Król Polski” nie ma, lecz są sformułowania, których wymowa jest poddańcza.

Jeśli w sensie religijnym, proszę bardzo, to kwestia wiary, ale sens religijny w dzisiejszej Polsce łatwo nabiera treści politycznej, a to już kwestia polityki. Która może mieć dyskryminujące konsekwencje dla tych, którzy nie są gotowi uznać „Twego Panowania nad Polską i całym naszym Narodem, żyjącym w Ojczyźnie i świecie”. Którzy nie są gotowi ani chętni, by Chrystus (czyli w praktyce katolicyzm) „królował nam w szkołach, uczelniach, środkach społecznej komunikacji, urzędach, miejscach pracy, służby i odpoczynku, w całym Narodzie i Państwie (sic!) Polskim”.

W uszach wielu obywateli, także katolików, brzmi to źle. Jak apel o państwo i społeczeństwo poddane nie tyle Chrystusowi (któremu na poddaństwie ludzi, śmiem twierdzić, zapewne nie zależy, tylko na ich zbawieniu bez przemocy), ile Kościołowi w przymierzu z obecną władzą polityczną. Tylko że takie alianse ostatecznie wychodzą na złe i Kościołowi, i władzy.