Kontrrewolucja

Panowie Kaczyński i Orbán rzucili w Krynicy hasło „kontrrewolucji kulturalnej” w Unii Europejskiej. Rozumiem je jako odkurzenie hasła de Gaulle’a o Europie ojczyzn. Unia ma być dobrowolnym związkiem państw narodowych, szanujących odrębność ich tożsamości. Unia nie może narzucać tym narodom jakiejś szerszej europejskiej tożsamości, bo Europejczycy to po prostu konkretne narody: Polacy, Węgrzy, Niemcy. Każdy ma swoją historię i tożsamość, co w sumie tworzy wielkie bogactwo kulturowe.

Mało kto by się nie zgodził. Ale co z tego? Czy obaj politycy naprawdę wierzą w to, co mówią? Przecież na ten temat cały czas toczy się w Europie swobodna dyskusja. Nikt niczego w niej nie narzuca. Ścierają się różne rozumienia narodu, tożsamości, suwerenności. Wspólnota europejska na tym polega. W Parlamencie Europejskim zasiadają deputowani zwalczający Unię Europejską, np. pan Korwin-Mikke. Nikt ich z debaty nie wyklucza. Mają prawo do zabierania głosu, pobierają takie same wysokie pensje jak zwolennicy integracji narodów europejskich wokół idei współpracy i solidarności. Nikt nie drwi, że są Polakami, Węgrami czy chrześcijanami.

Wspólna Europa to szukanie równowagi między dążeniami integracyjnymi i odśrodkowymi. To piekielnie trudna robota, lecz mimo kryzysów szło nieźle. Dziś Unia przeżywa kryzys migracyjny i Brexitowy, niedawno temu przeżywała kryzys strefy euro, jeszcze dawniej kryzys wywołany odrzuceniem w referendach francuskim i holenderskim projektu tzw. konstytucji europejskim. Podnosiła się z tych kryzysów i szła dalej.

Dwie zasadnicze idee – więcej Europy i więcej narodów – wyznaczają rozwój wspólnoty europejskiej. I tak jest dobrze. Kaczyński i Orbán dyskutowali w Krynicy, jakby tego nie dostrzegali i nie rozumieli. Gra powinna toczyć się nie o to, by zmiażdżyć, przegnać i unicestwić jedną bądź drugą ideę, tylko o to, by nie dopuścić, aby któraś z nich zmonopolizowała debatę i sparaliżowała możliwość działania UE.

Dziś beneficjenci UE, Polska i Węgry pod rządami prawicy, bajdurzą o jakimś szturmie husarii na Brukselę, aby ją zmusić do reform w kierunku narodowym. Co by to miało konkretnie oznaczać? Chyba tylko tyle, by Unia żyrowała z góry politykę obu panów. Bo panowie Kaczyński i Orbán wiedzą lepiej, czym jest Europa i w jaką stronę ma iść. Otóż nie ma na to żadnego dowodu. Mogą się mylić w diagnozie i w swej polityce. Orbán rozumie to chyba lepiej niż Kaczyński. Co innego mówi w Krynicy, co innego w Brukseli, co innego na naradach Wyszehradu.

Kaczyński i Orbán kierują się przede wszystkim tym, by zachować władzę tak długo, jak się tylko da. Skonsolidować ją, eliminując politycznych konkurentów. Zmienić ustrój państwa pod kątem utrzymania u władzy swego obozu politycznego. Dziś obaj liderzy mają fazę „narodową”, jutro się zobaczy. Jutro przyjdzie już niedługo. Jeśli we Francji wybory prezydenckie wygra Marine Le Pen, a w Niemczech wybory parlamentarne przegra chadecja Angeli Merkel, znajdziemy się w zupełnie nowej sytuacji. Nie daj Boże.