Czas kobiet

Utknęliśmy na Heathrow. Ani wstecz do UK, ani naprzód do PL. Samolot opóźniony na razie o ponad trzy godziny. Sytuacja banalnie symboliczna. Czekanie, czytanie. W gazetach May i Corbyn. May z nadzieją, że jej wybór na premiera kończy polityczną destabilizację po Brexicie. Corbyn nie jest pieszczoszkiem nawet „Guardiana”.

Rozłam w Partii Pracy dziś wydaje się bardziej prawdopodobny niż w Partii Konserwatywnej. To dobra wiadomość, bo premier May w porównaniu z ewentualnym premierem Corbynem to jednak jakaś ulga dla Brytanii i pewno dla UE po Brexicie.

Szczególnie ciekawa jest w tym stabilizowaniu brytyjskiej polityki rosnąca rola kobiet. Nowa premier zapowiada wzmocnienie rządu kobietami i to na najważniejszych stanowiskach. Kobieta może zostać ministrem skarbu, spraw zagranicznych lub wewnętrznych. A może wszystkie trzy teki obejmą konserwatywne polityczki.

Po stronie lewicy Corbyn zmierzy się z Angelą Eagle, która chce przejąć przywództwo w Labour Party. Jeśli wygra (co mało prawdopodobne), to poprowadzi laburzystów w wyborach parlamentarnych, a jeśli wygrają, może zostać następczynią May.

Tak to w trzy tygodnie po nieszczęsnym Brexicie posprzątać po nim muszą kobiety. Faceci dali nogę: Cameron, Johnson, Farage.

A teraz Europa. Tu też czas kobiet liderek. Nie zawsze tych, których byśmy się spodziewali na urzędach prezydenta czy premiera. Pani Szydło, pani Le Pen, pani Merkel. Tylko ta ostatnia jest liderem proeuropejskim. Marine Le Pen jako prezydent Francji i odejście Angeli Merkel z polityki niemieckiej to czarny scenariusz. Koniec Europy, jaką znamy.