Kto weźmie Nowy Jork?

W Kalifornii, skąd piszę, w południe robi się gorąco, jak u nas w lipcu. To rzadka przyjemność patrzeć na palmy na Zachodnim Wybrzeżu. Ale dziś wzrok tych, którzy interesują się polityką, przenosi się na wschód Stanów.

Wtorkowe prawybory w Nowym Jorku są kolejną szansą dla senatora Sandersa, by pokazać sztabowi pani Clinton, że gra toczy się dalej. W sondażach prowadzą po staremu Donald Trump i Hillary Clinton, ale nic do końca nie jest pewne ani przesądzone. Jak to w demokratycznych wyborach.

Dlatego Trump, Clinton i Sanders nie szczędzą czasu ani wysiłku, by pozyskać jak najwięcej głosów w swoich elektoratach. Hillary przemawia w jednej z dzielnic nowojorskiego „państwa miasta” z podłogi półciężarówki. Sanders wybiera się do biednej dzielnicy czarnoskórych.

Trump, jedyny rodowity i mieszkający tu bez przerwy nowojorczyk, idzie jak burza, mimo kolejnych gaf i wpadek. W „New York Timesie” można przeczytać o jego córce Ivance, która jest jego prawą ręką w kampanii i ociepla jak potrafi wizerunek ojca.

Ten sam dziennik, uważany za liberalny, drukuje artykuł popierający prezydenckie ambicje Trumpa. Wbrew stereotypowi na polskiej prawicy „Times” udziela łamów wielu autorom konserwatywnym.

Gdyby sądzić po Berkeley, gdzie przebywam, nominację prezydencką demokratów powinien zdobyć Bernie Sanders. Wielu mieszkańców manifestuje swoje poparcie dla niego, umieszczając przed domami tabliczki z jego nazwiskiem. Tabliczek „Hillary 2016″ doliczyłem się w mojej okolicy raptem dwóch. „Trumpa” nie spotkałem.

Ale mój przyjaciel Amerykanin, który też mieszka, i to od wielu lat, w tym mieście, nazywanym za czasów kontrkultury „ludową Republiką Berkeley”, ma inny kłopot. Po raz pierwszy od początku swej wyborczej aktywności nie wie, kto dostanie nominację republikańską.

Chciał głosować na Rubio, teraz głosowałby na Kasicha, lecz byłoby to możliwe tylko wtedy, gdyby na zjeździe Partii Republikańskiej delegaci potrzebowali więcej niż jednej tury głosowania, aby wybrać oficjalnego kandydata na prezydenta.

Jeśli do tego nie dojdzie, faworytem jest wciąż Trump. Jego walor w oczach wielu prawicowych komentatorów i obywateli to wcale nie jego fortuna ani nie jego grubiaństwa i mowa nienawiści, lecz to, że nie był politykiem, więc może być niepodatny na naciski politycznego establishmentu. Na razie mój republikański przyjaciel zamówił na własny koszt sto plakatów popierających swego faworyta.