Wojna domowa

Dwa straszne słowa: wojna domowa. Ludzie, którzy dziś podburzają do wojny domowej w Polsce, zaciągają ciężką winę.

Albo nie wiedzą, co mówią, albo wiedzą i wówczas popełniają łajdactwo. Obowiązkiem odpowiedzialnych polityków po obu stronach sporu, duchownych i mediów, jest nie dopuścić do wojny domowej. Jeszcze nie jest za późno.

Ale czy obozowi pisowskiemu zależy na tym, by sytuacja się uspokoiła? Nie mam takiego wrażenia. Po stronie prawicy słychać głosy, że teraz albo nigdy, albo my ich, albo oni nas. Co to jest jak nie podżeganie do wojny domowej? Tutaj próbka z internetu.

Gdyby PiS chciało stabilizacji, jego liderzy mówiliby innym językiem niż otwocki czy łomżyński. Czyli obecne rozhuśtanie nastrojów im nie przeszkadza, przeciwnie, dołączają do tłuszczy szykującej jakiś dzień czy noc tłuczonego szkła.

Za to, czy dojdzie do wojny domowej, odpowiada dziś przede wszystkim nowa władza. Nie wiemy, jakie ma plany, po co zdemontowała system konstytucyjny, po co tworzy jakieś siły obrony terytorialnej, przeciwko komu miałaby ich użyć, po co zacieśnia kontakty z krajami niechętnymi integracji Europy.

Możemy się domyślać, że to dalsze etapy „dobrej zmiany”. Żadnej woli do złagodzenia napięć, podjęcia rozmowy choćby w sprawie patowej sytuacji konstytucyjnej – nie widać po stronie rządu ani prezydenta. A więc wojna?