Wczoraj dżender, dziś Halloween, jutro walentynki

Kościół tym razem u progu Wszystkich Świętych uderza w… Halloween. Komu przeszkadza zabawa importowana z USA? Tym samym, którym przeszkadza inny kulturowy import z Ameryki – walentynki.

Wytacza się ciężkie działa: że to pogaństwo, że obce, nie nasze. Niby w obronie naszej tożsamości i tradycji, ale w istocie z ignorancji i instynktownej niechęci do wszystkiego, co nowe w społeczeństwie.

Halloween – anglosaski odpowiednik święta zmarłych – ma pochodzenie celtyckie, przedchrześcijańskie. Jest w Ameryce importem z arcykatolickiej Irlandii. Irlandzcy imigranci przywieźli te swoje celtycko-katolickie zaduszki do Nowego Świata.

Halloween stał się elementem kultury amerykańskiej, także tej masowej, i tą drogą stał się elementem masowej kultury globalnej. Widać ma w sobie jakiś uniwersalizm – ludowy, zabawowy, ale trafiający do ludzi na całym świecie, oczywiście z wyjątkiem krajów ideologicznie antyamerykańskich i antyzachodnich, choć i tu są wyjątki, np. Chiny czy Rosja.

Ale elementy „pogańskie” badacze zidentyfikowali już dawno temu także w największych świętach chrześcijańskich: Bożym Narodzeniu i świętach wielkanocnych. Kościół nałożył Boże Narodzenie na „pogańskie”, czyli po prostu przedchrześcijańskie świętowanie zimowego (u nas) zrównania dnia z nocą.

Z kolei misteria odrodzeniowe znane były w religii greckiej i perskiej. Walentynki mają natomiast korzeń chrześcijański. Nawiązują do męczennika św. Walentego z czasów rzymskich, ale i tam można się doszukać śladu starożytnego święta „pogańskiego” – luperkaliów.

A nasze ulubione „andrzejki” to już czyste pogaństwo: ostentacyjne potwierdzenie wiary w sprawczą  moc wróżbiarstwa. I co? I nic, andrzejki były, są i będą częścią naszej masowej kultury, i nic im nie zagraża, a znany mi wybitny ksiądz filozof religii, noszący imię Andrzej, gościł nieraz na andrzejkach urządzanych w gronie jego przyjaciół. To jest postawa dużo skuteczniejsza niż ciskanie ideologicznych gromów.

Ciskający gromy naśladują amerykańskich fundamentalistów, którzy w Stanach podobnie tropią pogaństwo. Ale dwie trzecie Amerykanów, ponad podziałami religijnymi, uważa Halloween za fajną zabawę i nic sobie nie robi z tych pomruków pozbawionych poczucia humoru i dystansu.

Drugi element obecnej kampanii przeciw Halloween jest też ciężki, ale zasługuje na więcej uwagi. Chodzi o to, by polska młodzież umiała świętować to, co na świętowanie zasługuje. Mogę się z tym zgodzić, ale pytam kaznodziei: a czemu nie umie? Jeśli nie umie, to znaczy, że nie zadbał o to dom rodzinny, szkoła i parafia.

Równie ważne jest to, by w dyskusji o tym, co „nasze” i godne świętowania, wziąć pod uwagę podstawowe fakty. Polskie dzieciaki mają więcej rozumu niż nasi purytańscy kaznodzieje. Pobawią się w duchy, a następnego dnia idą z rodziną na cmentarze palić znicze, jak każe tradycja. I na pewno nie mają z tym problemu.

Rozumieją, jaki jest porządek ważności. Dynia to zabawa, odczarowywanie śmierci, pradawny kult przodków. My mamy nasze „dziady” (Mickiewicz!), Halloween może nam zagrażać tylko w wyobraźni rodzimych fundamentalistów kościelnych.