Ks. Oko u Olejnik

Monika Olejnik uznała, że już warto ks. Oko zaprosić do programu o coming oucie ks. Charamsy. Jako partnera do rozmowy zaprosiła prezydenta Słupska, pana Biedronia. Rozmowy w takiej „zderzakowej” formule udają się rzadko. Ta też się nie udała.

Celna za to wydała mi się uwaga Biedronia, że frapuje go obsesja na punkcie seksu u ks. Oko. Faktycznie, zaciekłość, z jaką niektórzy księża zwalczają homoseksualistów, daje do myślenia. Czy aby nie zmagają się sami z podobnymi skłonnościami? Mam też wrażenie, że w Kościele w Polsce walczy się z gejami bardziej niż z pedofilami. Dlaczego?

Zgadzam się też z prezydentem Słupska, że sprawa ks. Charamsy otwiera kościelną puszkę Pandory z napisem: celibat. Bo w wielu przypadkach nie byłoby skandalu, gdyby Kościół zreformował swoje prawo na wzór choćby prawosławia i pozwalał na określonych warunkach i za pewną cenę wybierać kandydatom na księży, czy wolą mieć rodzinę i życie seksualne w małżeństwie, czy wolą celibat w zamian za kościelną karierę.

Coming out Charamsy wydarzył się nieprzypadkowo przed wznowieniem synodu biskupiego o rodzinie. Moment został dobrze wybrany. Stosunek do osób homoseksualnych w Kościele, do homofobii, do dyskusji o celibacie – to tematy jak najbardziej pasujące do hasła obrad. Rodzina niejedno ma imię.

Idiotyzmy wypowiadane przez polityków prawicowych w Polsce w związku ze sprawą Charamsy tego nie zmienią. Mantra na prawicy jest taka, że ta sprawa jest triumfem ks. Oko, a klęską ks. Charamsy. Że polski Kościół tylko się utwierdzi w swojej homofobii, bo orientacja seksualna Charamsy odbiera jego wypowiedziom wiarygodność i likwiduje poważną dyskusję.

Ciekawe, co powiedzą, gdy ukaże się książka Charamsy o homofobii w Watykanie. Pewnie nią wtedy nie pogardzą w ich wojnie z „mafią gejowską” w Kościele i poza nim.

Poważną dyskusję likwiduje skupianie się na szczegółach osobistego życia Charamsy, o których zresztą prawie nic nie wiadomo na pewno. Czy tak trudno zrozumieć, że ksiądz długo zmagał się wewnętrznie, chciał być duchownym, a jednocześnie nie chciał się dłużej ukrywać ze swą orientacją? Nie chciał oszukiwać, a jednocześnie widział, że musi oszukiwać, jeśli chce być duchownym. Czy to niemożliwe, że to zmaganie się mogło trwać lata?

Ks. Charamsa chciał żyć w prawdzie, a wiedział, że w Kościele będzie oceniony jako żyjący w grzechu. Aż w końcu przyszedł moment samowyzwolenia: ujawnienie tożsamości i zerwanie z Kościołem instytucjonalnym. Nie widzę w tym niczego zasługującego na pogardę i drwinę.