Nie zaprosili nas do normandzkiego stołu

Mamy takie powiedzenie, że piekło jest brukowane dobrymi intencjami. Polska chce być uczestnikiem europejskiej debaty na temat Ukrainy. W naszym interesie leży, by obecna polityka Rosji nie odniosła sukcesu. Celem tej polityki jest rozbijanie europejskiego frontu odmowy wobec rosyjskiej agresji na wschodnią Ukrainę. Polska jest częścią tego frontu.

Czy oznacza to, że powinniśmy znaleźć się przy stole rozmów wraz z Niemcami, Francją i Rosją? Może powinniśmy, lecz wątpliwe, czy Rosja na to się zgodzi. Nawet jeśli to nowy prezydent Polski, a nie jego poprzednik, miałby ją reprezentować. Rosyjskie reakcje na wybór Andrzeja Dudy były, oględnie mówiąc, mieszane.

W Moskwie Polska jest postrzegana jako strona konfliktu wywołanego przez politykę Putina wobec Ukrainy, która po ucieczce byłego prezydenta Janukowycza z Kijowa do Rosji próbuje na nowo zdefiniować swą polityczną tożsamość.

Ukraina Poroszenki prowadzi swoją grę o przetrwanie jako samodzielny podmiot polityki międzynarodowej. Mam wrażenie, że Kijów stawia dziś na przede wszystkim na Niemcy, a kanclerz Merkel odbiera tę reorientację przychylnie, choć ostrożnie. A przecież i dla nas kluczowym partnerem gospodarczym i politycznym są Niemcy.

Powinniśmy uniknąć napięć we wzajemnych stosunkach wynikających z kwestii ukraińskiej. Różnice koncepcji politycznych są zrozumiale i normalne. Dobrze, że mamy w Polsce dyskusję o naszej koncepcji polityki wobec Ukrainy. Gorzej, że racje polskie nie trafiają do przekonania naszym europejskim partnerom.

W tej delikatnej i skomplikowanej sytuacji nie powinno dziwić, że gest prezydenta Dudy, apelującego o poszerzenie tzw. formatu normandzkiego, został na razie zignorowany. Wewnątrzpolskie okoliczności apelu prezydenta nie mają tu większego znaczenia. Liczy się jedno: że do stołu rozmów Polska nie została jak dotąd doproszona.

Nie udało się to jednak nie tylko ekipie Dudy, ale także Komorowskiego i Tuska. Warszawa poniosła porażkę. Rzuca to cień na polską politykę zagraniczną. Główni gracze europejscy, Niemcy i Francja, zdają się nas nie potrzebować przy „normandzkim” stole. Pukaliśmy, ale nie otworzono.

Przydałoby się nam jakieś sensowne zarządzanie tą porażką, pozwalające nam wyjść z twarzą. Uważam, że Polska ma w tej sprawie kłopot wizerunkowy nie tylko w Rosji, ale i w Europie. Potrzebna jest wspólna akcja prezydenta i obecnego rządu, która od nowa i przekonująco przedstawi polski punkt widzenia naszym partnerom i sojusznikom, a także Ukrainie.

Czy Duda z Kopacz i Schetyną dadzą radę? Powinni, bo to nasza racja stanu.