500 zł dodatku: prezydent cofa się rakiem

Podobno prezes Kaczyński był zaskoczony, że Andrzej Duda został prezydentem. Nie on jeden. Zaczynam rozumieć, dlaczego.

Duda jest ofiarą własnego zwycięstwa. Zachowuje się teraz, jakby sam nie brał pod uwagę, że wygra i będzie przez wyborców rozliczany.

Największe apetyty rozbudziła obietnica przyznania dodatku w wysokości 500 zł na każde drugie, a w uboższych rodzinach i na każde pierwsze dziecko. To jest konkret, który teraz staje się pułapką.

Żeby nie polec na tej minie, którą sam sobie pan Duda podłożył, prezydent nagle postanowił wyegzekwować spełnienie swej lekkomyślnej (a może cynicznej) obietnicy na obecnym rządzie! Czyli 500 zł ma uchwalić (kiedy?!) obecny parlament i wykonać rząd, który PiS chce wymienić na swój własny. Czy prezydent mówi to na poważnie?

Nie sądzę. Chodzi raczej o podrzucenie premier Kopacz kukułczego jaja. To kiepska polityka i ludzie to widzą. Prezydentowi tak naprawdę chodzi o wbicie jednego gwoździa więcej do politycznej trumny PO: Platforma nie da rady, dopiero jak PiS wygra wybory i premierem zostanie pani Szydło, to sprawa dodatku będzie zrealizowana.

Czy będzie, to się okaże, ale na dziś pewne jest jedno: Andrzej Duda niestety nie dotrzymuje swojej najważniejszej obietnicy. Nie jest prezydentem wszystkich Polaków i nie wygasza wojny polsko-polskiej. Jest szpicą kampanii wyborczej PiS.

Wykonuje zadanie już nie tak śpiewająco jak w kampanii prezydenckiej. Sprawowanie urzędu prezydenta nie polega na gospodarskich wizytach w terenie i na opowiadaniu o tym, że Polskę trzeba naprawić.