Polski biskup za in vitro

Oczywiście, że nie rzymskokatolicki. Ewangelicki – Marcin Hintz. Teolog, etyk, profesor Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie. W wywiadzie dla „GW” mówi jasno: tak, przyjęta ustawa in vitro to kompromis, a procedura jest godziwa.

Wolałby, by dostępna była tylko dla małżeństw dotkniętych bezpłodnością i w całości finansowana przez państwo, ale Kościół luterański w Polsce nie wyraża sprzeciwu.

Jaka ulga, że są jeszcze chrześcijanie w Polsce, którzy mają odwagę spojrzeć na in vitro inaczej niż nasi katolicy. Kościół rzymskokatolicki reaguje na demokratyczny wynik głosowania w parlamencie jak na zarazę.

Hejt lukrowany dewocyjną nowomową i pseudonaukowymi wywodami sączy się z ambon i łamów katolickich (i prawicowych) mediów. Kampania anty-in vitro jest tak intensywna, jak równoległa do niej kościelna kampania anty-dżenderowa. Głos polskiego katolicyzmu coraz powszechniej jest głosem dr. Terlikowskiego, ks. Oko i o. Rydzyka. Kto nie z nimi, ten łże-katolik.

Nie łudzę się, że kampania zelżeje. Kościół chce ją dowieźć do wyborów parlamentarnych. Są szanse, że do władzy dojdzie obóz pisowski, który czymś będzie musiał zapłacić katolickim biskupom i kaznodziejom za polityczne poparcie. Na przykład próbą przekreślenia ustawy in vitro jako niezgodnej z polską konstytucją. Ma już wpływowego rzecznika w tej sprawie, prof. Zolla.

Trudno w to uwierzyć, jeśli się pamięta, że prof. Zoll był kiedyś rzecznikiem praw obywatelskich i powinien wziąć pod uwagę, że sprawę in vitro można interpretować też w tych kategoriach.

Jak to możliwe, że po 50 latach od reform soborowych, otwierających Kościół rzymski na problemy świata współczesnego i współpracę ekumeniczną z innymi chrześcijanami, polski katolicyzm ignoruje całkowicie fakt, że są w Polsce chrześcijanie mający inne zdanie w kwestii gender czy in vitro? Jak to możliwe, że można ignorować ich obecność w naszej wspólnej ojczyźnie i mówić rzeczy dla nich nie do przyjęcia, czyli obrażać ich uczucia religijne? Przecież słuchają, czytają i myślą!

Możliwe, bo tak naprawdę idee soborowe, na czele z dialogiem ekumenicznym i międzyreligijnym, są w naszym katolicyzmie płytko zakorzenione, dekoracyjnie i bezrefleksyjnie. Jedynie nieliczna elita duchownych, intelektualistów i działaczy Kościoła rzymskokatolickiego wzięła je sobie głęboko do serca.

Większość ma do reform soborowych stosunek podobny jak nacjonalistyczna prawica do idei europejskiej. Na tym polega nasz kulturowy problem.