Grek mądry po szkodzie?

Z wyjątkiem spraw fundamentalnych – na przykład przystąpienia do Unii Europejskiej – referenda i plebiscyty uważam za psucie demokracji. Ludzie rzadko kiedy mają wyrobione zdanie w konkretnych i zwykle skomplikowanych sprawach.

Głosują pod wpływem emocji lub tych, których uważają za miarodajnych. Często są to znajomi czy członkowie rodzin albo lokalne autorytety. Mogą mieć tak samo blade pojęcie o przedmiocie referendum. Oczywiście są też tacy, którzy mają odpowiednie rozeznanie, ale w jazgocie kampanii referendalnych ich głos zwykle się nie przebija.

Dlatego po plebiscyt sięgają chętnie politycy autorytarni, którzy potrzebują ludowej podkładki pod swoją politykę. Ostatnio uczynił to Putin w sprawie Krymu, dawno temu Hitler – w sprawie anschlussu Austrii. W 1938 r. przy frekwencji prawie stuprocentowej prawie sto procent (99,7) głosujących w plebiscycie powiedziało „tak” nazistowskiej polityce. Podobne wyniki notowano w plebiscytach organizowanych w bloku radzieckim. Ludzie ukrywali swoje rzeczywiste poglądy z obawy przed represjami.

Grecja lubi przypominać, że jest kolebką demokracji. Ale dziś ma rząd, którego polityka urąga zasadom polityki demokratycznej, rozumianej prawdziwie, a nie populistycznie. Chwyt premiera Tsiprasa z wyciągnięciem z kapelusza królika w postaci referendum w sprawie greckiego długu – to kiepska polityka, w istocie rodzaj szantażu wymierzonego w wierzycieli.

Odpowiedzialny rząd demokratyczny tak się nie zachowuje. Odpowiedzialny minister finansów nie nazywa propozycji wierzycieli „terroryzmem”. Kiepską polityką jest domaganie się od Niemiec reparacji wojennych i uderzanie w ton dumy narodowej, kiedy nie ma się argumentów. Długi się oddaje. Na jakich warunkach, można dyskutować. Grecja odrzuciła de facto dyskusję i jedzie po bandzie.

Co gorsza, referendum greckie nie spełnia podstawowych wymogów demokratycznych. Ogłoszone zostało znienacka. Czas na kampanię był krótki: 5 dni! Pytanie niejasne. Rząd miał przewagę w mediach nad opozycją. Ludzie nie mieli czasu dobrze zrozumieć, że głosują w istocie o przyszłości swego kraju.

Bo odrzucenie propozycji wierzycieli oznacza de facto wyjście Grecji ze strefy euro, czego Tsipras nie mówi rodakom. A wyjście ze strefy euro tylko pogłębi grecki kryzys. Rezerwacje turystyczne już spadły o 70 proc., a przecież Grecja żyje z turystów. MFW przewiduje, że grecka gospodarka w ogóle w tym roku nie urośnie. Bez nowych kredytów rząd będzie musiał wstrzymać wypłaty pracownikom publicznym.

Czy Tsipras mówi o tym uczciwie? Czy słucha milionów drobnych przedsiębiorców spoza metropolii, którzy utracą środki do życia, jeśli dojdzie do Grexitu? Nie, Tsipras woli perorować o „upokorzeniu”, tak jakby to nie jego polityka przypieczętowała dramat Grecji. Ignoruje argumenty Greków, którzy są z jego polityki bardzo niezadowoleni, wręcz przerażeni, że Syriza wyprowadzi Grecję z Europy.

Na dodatek wygrana Tsiprasa będzie ciosem dla Unii Europejskiej – i to ze strony kraju, któremu Unia pozwoliła długie lata całkiem nieźle żyć na kredyt.

Nie wszyscy u nas wiedzą, z jak wysokiego konia spada Grecja. W 2009 r. przeciętna emerytura wynosiła tam 1350 euro, obecnie – 833 (to wciąż więcej niż w Polsce, ale trudno, by grecki emeryt się tym pocieszał).

Polityczne gierki – by nie powiedzieć: awanturnictwo – ekipy Tsiprasa-Warufakisa są na rękę Rosji. Putin dąży do destabilizacji Unii. Unia nie może sobie pozwolić na tolerowanie takiej sytuacji przez dłuższy czas. Oby Grecy okazali się mądrzejsi od swych antyeuropejskich polityków.

Radykalna lewica zwalcza integrację europejską podobnie agresywnie i nieuczciwie jak radykalna prawica. Nie można tym radykałom przyznawać prawa do decydowania o losie umiarkowanej większości 500 mln obywateli UE.