Złota horda. Po debacie

Napisałem przed debatą, że tylko z obowiązku publicysty obejrzę debatę wyborczą w TVP. Że prezydent Komorowski słusznie postąpił, nie biorąc udziału w tym turnieju. I że powinniśmy wrócić do przedwojennej zasady, że prezydenta Polski wybiera parlament. Po debacie mogę tylko dodać, że „nadal tu stoję i inaczej nie mogę”.

Przyjęta formuła – dziennikarz TVP prowadzi, ale nie pyta ani nie komentuje – pozwoliła Grzegorzowi Braunowi nie spotkać słowa sprzeciwu, gdy wzywał publicznie do uwięzienia polityków PO. Takie votum na 1050-lecie chrztu Polski.

Przez półtorej godziny usłyszeliśmy pobożne życzenia i obietnice (niepoparte podaniem źródeł ich sfinansowania, zwłaszcza że często mówiono o obniżaniu lub likwidacji tych czy innych podatków), deklaracje polityczne na poziomie teleturniejów wiedzy obywatelskiej lub popijaw studenckich, bon moty w rodzaju od Wilczka do Wilka albo bez Boga ano do proga, no i naturalnie lawinę zarzutów i pretensji do obecnej władzy i do Polski „okrągłostołowej”.

Jeżdżono po Unii Europejskiej, Zachodzie, NATO, Ukraińcach i Ukrainie, chwalono silną armię, silną prezydenturę i politykę „nasza chata z kraja”, patriotyzm gospodarczy, ochronę polskiego biznesu przed korporacjami i sieciówkami. Słowem coś a la Korea Północna nad Wisłą. Na tle Dudy, bezbarwnego i przepuszczonego przez maszynkę polityczno-medialnych speców, szczerzej (co nie znaczy mądrzej) wypadali Kukiz i Korwin, a nawet Kowalski czy Wilk.

Palikot przyjął taktykę przedstawiania się jako jedyny sprawiedliwy w tej politycznej Gomorze – modernista i liberał przeciw konserwatywnym troglodytom. To mogło chwycić wcześniej, dziś już nie, bo Palikot jest mniej więcej tak samo wiarygodny jak „konserwa” lub stuprocentowi naturszczycy typu Wilka czy Tanajdy.

W morzu bredni zdarzały się wysepki sensu, to jasne. Lecz generalnie debata nie była żadną debatą, tylko okazją do samopromocji osobistej i politycznej. Komentatorzy będą teraz usiłowali wyczytać z tego show jakieś prognozy prezydenckie i parlamentarne. Zauważą ataki na ludowców, PO i PiS ze strony niektórych aktorów tego teatrzyku czy dystans Korwina do JOW-ów. Ale co z tego?

Albo co ze straszenia wojną z Rosją, do jakiej rzekomo prze Ameryka? Szczerze mówiąc, nie dziwię się tym, którzy „ubogaceni” tym teatrem grozy w wydaniu dziesięciorga prezydenckich pretendentów, zaczynają pakować manatki, bo nie widzą dla siebie przyszłości w kraju, który byłby rządzony według serwowanych im recept.

Taka debata, jaka demokracja. Ale to za proste. To my ponosimy część odpowiedzialności za to przykre widowisko, a nie demokracja. Demokracja stwarza ramy formalne, my, obywatele, media, politycy, wyborcy, wypełniamy je treścią. Ktoś w końcu podpisywał deklaracje poparcia dla tej złotej dziesiątki, w tym dla ludzi, takich jak Grzegorz B. Ktoś zapraszał go do mediów. Ktoś bronił pomysłu debaty z udziałem tej dziesiątki plus prezydenta. Ktoś uczestniczył w kampanii nienawiści i pogardy. Prezydent słusznie odmówił. Nie powinien przykładać ręki do tej antypolityki. A złota horda nie może uskarżać się na wykluczanie z debaty. Bierze w niej udział w mediach tradycyjnych i internetowych intensywniej niż prezydent, niestety.

Wiem, że raz przyznanych praw w demokracji się nie cofa. Ale obecna kampania prezydencka budzi mój prywatny sprzeciw tak mocny, że zgadzam się z tymi, którzy proponują powrót do systemu przedwojennego, w którym prezydenta Rzeczpospolitej wybierał parlament. Wtorkowa pseudo-debata tylko mnie w tym utwierdziła.