Nieszczęsny urok pacyfizmu

W polskiej polityce pojawiają się głosy przeciwne dozbrajaniu Ukrainy i wojnie z Rosją, choć do takiej wojny nikt u nas nie wzywa. Tym bardziej nie wzywa do niej Europa.

Pacyfizm to odruch naturalny w społeczeństwach, które przeszły przez piekło dwóch wojen światowych. Społeczeństwo, które zachwyca się wojną i wszelkimi formami militaryzacji – jak dziś większa część rosyjskiego – jest ponurym wyjątkiem, a nie regułą w Europie.

Nie dziwi więc, że większość Polaków nie chce wojny z Rosją ani nikim innym. Może za to bulwersować, że są u nas politycy, którzy zapisują się do jakiejś nowej Targowicy, wykorzystując te pacyfistyczne nastroje.

Pacyfizm w wersji skrajnej, z góry zakładającej kapitulację przed agresorem, jest przeciwskuteczny, bo rozzuchwala agresora. Pacyfizm przed agresją nas nie ochroni, za to może ją przyspieszyć, gdy agresor poczuje, że zdobywa psychologiczną przewagę nad swą potencjalną ofiarą.

Zachód jest dziś silniejszy od putinowskiej Rosji militarnie, gospodarczo i politycznie, ale to nie jest gwarancją, że ekipa Putina nie wda się w kolejną awanturę wojenną. Jej strategia polega na założeniu, że Zachód jest słaby moralnie.

Najbardziej pacyfistycznym wśród wielkich państw europejskich są Niemcy. To zrozumiałe z powodów historycznych. Lecz siedemdziesiąt lat po upadku III Rzeszy demokratyczne i potężne ekonomicznie Niemcy muszą wziąć na siebie część, sporą, odpowiedzialności za zachowanie w Europie pokoju, który jest zagrożony rosyjską agresją na Ukrainie.

Atak na Gruzję uszedł Kremlowi na sucho, anschluss Krymu i oderwanie Donbasu nie może. Do trzech razy sztuka.

Jeśli ekipa Putina zostanie rozgrzeszona z awantury wojennej, jaką wywołała w Ukrainie, może się poczuć bezkarna i sięgnąć po kolejne kraje, co grozi otwartym konfliktem zbrojnym z Zachodem. Niemcy nie powinny i nie mogą angażować się militarnie w Ukrainie, ale mają obowiązek solidarnie wspierać wysiłki Zachodu zmierzające do powstrzymania rosyjskiego ekspansjonizmu. Inaczej porównania ze zdradą monachijską i jałtańską będą uzasadnione.

Zagrożenie wojenne nie jest histerią podsycaną dla celów wyborczych w polskiej polityce. Nie są histerią ostrzeżenia dowódców NATO i części Partii Republikańskiej w USA. Prawie codziennie NATO informuje o kolejnych prowokacjach rosyjskich w przestrzeni powietrznej i o ruchach rosyjskich wojsk w rejonie wschodniej Ukrainy, ale nie tylko tam. Z Rosji płyną głosy straszące Zachód atakiem nuklearnym, od których Kreml nie odcina się jednoznacznie. Zajęciem Kijowa i całej Ukrainy straszy sam prezydent Putin. To na tym tle rodzą się obawy o pokój w Europie, wywołane obecną polityką Moskwy.

Pacyfizm jako postawa moralna ma prawo obywatelstwa w państwach demokratycznych. Ale jego wersja radykalna w obliczu realnych zagrożeń, jakie dziś istnieją, jest na rękę Rosji. Nacjonalistyczna propaganda rosyjska pracuje z zewnątrz i od wewnątrz Zachodu – np. wykorzystując europejską skrajną prawicę i skrajną lewicę – nad osłabieniem morale społeczeństw Europy. Polscy politycy nie powinni przykładać do tego ręki.

Polityczna Rosja jest dziś zagrożeniem dla Polski, jej polityka godzi w nasze interesy. Odpowiedzią nie może być pacyfistyczne chowanie głowy w piasek.

Odpowiedzią jest wspólny front z państwami euroatlantyckimi przeciwko rosyjskiej agresji, modernizacja naszych sił zbrojnych, pomoc, także obronna, niepodległej Ukrainie. Broniąc Ukrainy, bronimy siebie.

Być może to w Ukrainie powstaje zalążek nowej demokratycznej Rosji, prawdziwa Nowa Rosja, która kiedyś dołączy do Zachodu, nie tracąc swojej tożsamości, ale uwalniając się od złej, tyrańskiej, części swego dziedzictwa kulturowo-historycznego.

To leży w naszym wspólnym, Europy i Rosji, interesie. I tu widzę zadanie polskiej polityki wschodniej.