Uwaga! Drony nad Paryżem

Nad Paryżem latają nocą drony. Policja próbuje rozpracować, kto za tym stoi. Drony pojawiają się nad wieżą Eiffla, pałacem prezydenckim, ambasadą USA. Wcześniej, jesienią, krążyły nad francuskimi elektrowniami atomowymi. Nadchodzi apokalipsa?

Drony znad elektrowni nie muszą mieć niczego wspólnego z dronami nad Paryżem. Ale mogą. Żyjemy w czasie wojennym. Nie tak miało być, ale tak jest. Obie wojny toczą się niedaleko od Polski, obie są zagrożeniem dla Europy.

Jeden front to wschodnia Ukraina, gdzie Putin prowadzi wojnę zastępczą z Zachodem. Drugi to już nie tylko Bliski Wschód, zwłaszcza Syria i Irak, ale także Libia. Z Libii dżihadyści grożą Włochom, które zgłosiły gotowość do bombardowania pozycji tak zwanego Państwa Islamskiego w ogarniętej chaosem masie upadłościowej po satrapii Kadafiego. W typowym dla siebie stylu przechwałek i pogróżek terroryści zapowiadają podbój Europy zachodniej przy pomocy bojówek udających uciekinierów.

Od przechwałek do podboju Rzymu daleko, ale przywódcom zachodnim nie wolno pomniejszać podwójnego zagrożenia, przed jakim staje Europa. Cameron, Hollande, Merkel widzą coraz wyraźniej, że polityka Putina nie pozwala mieć żadnych złudzeń: Rosja nie jest i nie będzie częścią zachodniego świata demokratycznego. Należy zatem przestać ją traktować tak, jak inne zachodnie demokracje. Czyli żadnych złudzeń na temat trwałego pokoju i współpracy z Moskwą, dopóki rządzi tam Putin.

W drugim mińskim protokole można jednak wyczuć moment monachijski. Mianowicie pominięcie milczeniem kwestii Krymu. Monachium na tym polegało, że dla uratowania pokoju na jeden rok mocarstwa zachodnie pogodziły się ze scenariuszem rozbioru Czechosłowacji. Rzekomo zagrożone prawa niemieckiej mniejszości sudeckiej okazały się ważniejsze niż suwerenność i integralność demokratycznego państwa czechosłowackiego.

Zagrożenie ze strony dżihadyzmu ma inną naturę niż zagrożenie ze strony agresywnego putinizmu. Zielone ludziki Putin mógł wysłać na Krym i do Donbasu, ale raczej nie wyśle ich do Paryża czy Londynu. Tam siać zniszczenie mogą bojówki dżihadystów.

Nasza epoka szczyci się, że jest globalna i elektroniczna. Ma to jednak i tę stronę, że jesteśmy wrażliwi na ciosy wrogów Zachodu wymierzane przy pomocy technologii stworzonych przez sam Zachód. Zachód ukręcił sznur, na którym chcą go powiesić wrogowie Zachodu przy współpracy zachodnich użytecznych idiotów różnych odmian. Czy ktoś pamięta dzisiaj o tym, że Lenin stawiał na zachodnich przedwojennych entuzjastach Związku Sowieckiego w roli tuby propagandowej Rosji bolszewickiej?

Rosja, świat muzułmański, Chińczycy – nie stworzyli od końca zimnej wojny niczego, co by się cywilizacyjnie liczyło w skali globalnej. Umieją za to wykradać, kopiować i udoskonalać technologie zachodnie, by walczyć z Zachodem. Nie muszą liczyć się z własnymi społeczeństwami, pytać ich o zdanie, tłumaczyć się przed kimkolwiek. Mogą atakować, niszczyć, zabijać np. metodą partyzantki miejskiej. Czy ktoś pamięta o lewackich terrorystach niemieckich i włoskich, marzących, jak dzisiaj stratedzy Putina, o wywołaniu rewolty ludowej przeciwko kapitalizmowi i demokracji?

Nie da się przy każdym obywatelu państwa demokratycznego, w tym przy nastolatkach, postawić policjanta. Ataki są nieuniknione.

Lecz na dłuższą metę świat demokratyczny nie jest bezbronny. Ma ogromne siły i potrafi ich użyć do obrony przed swymi wrogami. Poradził sobie z gangiem Baader-Meinhof i Czerwonymi Brygadami, poradzi sobie i z dzisiejszymi wrogami Zachodu. Pytanie, czy warunkiem skutecznej obrony nie jest zgoda obywateli Zachodu na częściowe ograniczenie ich praw i swobód, wisi nad nami jak paryskie drony.