„A u was biją Murzynów”!

W sprawie zastrzelenia czarnoskórego Mike’a Browna przez białego policjanta Darrena Wilsona odezwała się też propaganda rosyjska i chińska. Są to, jak powszechnie wiadomo, kraje mogące być wzorem w dziedzinie praw człowieka, standardów demokratycznych i praworządności.

Argument: „A u was (czyli w USA) biją Murzynów” był standardem w propagandzie obozu tzw. demokracji ludowych, ilekroć Zachód krytykował owe „demoludy” za naruszanie porozumień zawartych w Helsinkach w latach 70. na fali ówczesnego odprężenia w zimnej wojnie między obu blokami. Bardzo pomogły one rozwijać się ruchowi helsińskiemu w Polsce i innych krajach bloku wschodniego, włącznie z ZSRR. Było do czego się odwołać, kiedy ludziom działa się krzywda, bo nie byli entuzjastami „realnego socjalizmu”.

Zamieszki i protesty w Ferguson i wielu innych miastach amerykańskich pokazują, że kwestia rasowa nie zeszła z amerykańskiej wokandy publicznej. To musi być bardzo bolesne dla tej części społeczeństwa USA, które pokładało w prezydenturze Baracka Obamy wielkie nadzieje na tym polu.

Dojście do władzy Obamy było kulturowym przełomem, momentem historycznym w politycznych dziejach USA. Jego odejście może na długo skojarzyć się z Ferguson i wszystkim, co wynikło z decyzji ławy przysięgłych (w której zasiedli także czarni), uznającej Wilsona za niewinnego.

Teraz prezydentura Obamy wielu ludziom, w tym Afro-Amerykanom, będzie się kojarzyła może silniej z Ferguson niż z wygraną pod hasłem „Yes, we can”. Byłaby to wizerunkowa klęska pierwszego w historii Stanów niebiałego prezydenta. Wielu czarnych obywateli USA już potępia Obamę za usiłowanie zachowania jakiejś neutralności w obliczu narastającego konfliktu. Bo powinien zdecydowanie odciąć się od decyzji ławy przysięgłych i okazać solidarność z czarnymi i białymi (bo takich też jest wielu), protestującymi przeciwko uniewinnieniu policjanta. Ale o ile wiem, Obama zajął wyraźne stanowisko, a z tego, że nie chce dolewać oliwy emocji do ognia społecznego gniewu, trudno robić zarzut głowie państwa.

W CNN wysłuchałem rozmowy z czarnoskórym profesorem prestiżowej uczelni, który był tak rozgoryczony, że zaatakował Obamę frontalnie, czyniąc z niego bezwolnego funkcjonariusza establishmentu i zakwestionował generalnie politykę amerykańską w odniesieniu do sprawy czarnoskórych. Owszem, wywodził, niektórym czarnym się poprawiło, ale tylko cienkiej górnej warstwie, ludziom zamożnym i wykształconym, podczas gdy masy nadal żyją w biedzie i rasistowskim wykluczeniu.

Nie ma się co pocieszać, że fale przemocy na tle rasowym są w USA stałym „fragmentem gry”. Rasizm jest nie do przyjęcia etycznie, ale także pragmatycznie, bo zaostrzanie konfliktów społecznych destabilizuje wiele dziedzin życia. Nie tylko rząd amerykański ma ten problem, rosyjski i chiński tak samo.

Ale w USA przynajmniej można o tym swobodnie dyskutować, nawet atakując ostro szefa państwa na oczach milionów, można zobaczyć dziejące się zło we wszystkich amerykańskich telewizjach, przeczytać we wszystkich gazetach, posłuchać we wszystkich radiach. Obywatel Rosji lub Chin o złu dziejącym się w swoim własnym kraju, np. w Czeczenii czy w Tybecie, dowie się z mediów zagranicznych, głównie zachodnich. Tak, u nas biją, ale u was też, tylko że o tym milczycie lub kłamiecie. I to jest ta różnica.