Ukraina: NATO czy błękitne hełmy ONZ?

Jak przerwać wojnę domową na Ukrainie? Moskwie i jej piątej kolumnie na wschodzie kraju na tym nie zależy. Ale Europie powinno zależeć, bo ten konflikt może się przelać za nasze granice.

Polska graniczy z Rosją. W regionie kaliningradzkim stacjonuje dużo rosyjskiego wojska, są bazy lotnicze i morskie. Łatwo sprowokować incydent. Zielone ludziki mogą pojawić się w Estonii, a tamtejsi Rosjanie będą ich witali kwiatami.

Jeśli uważamy, że wojna sprowokowana przez Putina na Ukrainie jest też zagrożeniem dla pokoju w Europie, musimy się zastanowić, jak uniknąć dalszej eskalacji konfliktu. Już załomotał do drzwi Holendrów.

Pojawiają się pomysły, by w rejonie konfliktu i wzdłuż granicy Ukrainy z Rosją rozlokować oddziały wojskowe. Na razie ani w Polsce, ani w państwach bałtyckich zielonych ludzików nie ma. To są państwa członkowskie NATO. Zielone ludziki na ich terenie to casus belli. Kreml prawdopodobnie jeszcze nie jest na taką wojnę zdecydowany.

Zostaje Ukraina. Państwo słabe, poza strukturami NATO i UE. Społeczeństwo ukraińskie, podobnie jak rosyjskie, karmiono skutecznie propagandą antynatowską. Trudno mi sobie wyobrazić, nawet dziś, po zestrzeleniu samolotu, siły NATO w rejonie konfliktu.

A siły ONZ? Prędzej. Ale czy Rosja zagłosuje w Radzie Bezpieczeństwa za ich rozmieszczeniem na Ukrainie? I z jakim mandatem? A czas goni.

Zgłaszane są też pomysły dozbrojenia wojsk ukraińskich tak, by Rosja i jej piąta kolumna na Ukrainie musiała się z nimi liczyć. Cóż, można je dozbrajać i doszkalać, a zarazem naciskać na stworzenie i wysłanie do Ukrainy oddziałów międzynarodowych, ochraniających ewentualny rozejm osiągnięty środkami dyplomatycznymi. Ukrainy nie wolno pozostawić samej. Na jej terenie ważą się dziś losy pokoju i ładu międzynarodowego.