Egipskie fiasko

Z niepokojem oglądam w BBC sceny z Kairu. Nie stoję po żadnej stronie konfliktu. Tak samo trudno mi się utożsamić z brodatymi islamistami, jak z sekularystami o gładko wygolonych twarzach. A jednak obchodzi mnie, co się stanie z Egiptem.

Obchodzi mnie po ludzku, bo nikomu nie życzę żyć pod rządami stanu wyjątkowego. Ale też politycznie. Rola Egiptu jest w regionie kluczowa. Egipt ogarnięty wojną domową, gdy wojna domowa niszczy nieodległą Syrię, to jeszcze więcej chaosu w tej ważnej też dla Europy części basenu śródziemnomorskiego.

Obchodzi mnie też jako lekcja demokracji muzułmańskiej. Tym razem nieudana. Nie tylko w Egipcie, ale chyba też w Tunezji i Libii. Po okresie nadziei przychodzi gorzka konfrontacja z rzeczywistością, trochę tak, jak z ukraińską kolorową rewolucją, z której prawie nic nie zostało, a polityczna sytuacja Ukrainy jest gorsza niż przed ,,pomarańczami”.

W Turcji ,,em-decja” (muzułmańska demokracja w wydaniu partii AKP Erdogana) też ma ostatnio spore kłopoty z tamtejszymi sekularystami, ale krew się nie leje. Czy dlatego, że turecka armia zamierza pozostać tam, gdzie jej miejsce w każdym funkcjonującym państwie demokratycznym, czyli w koszarach?

Dlaczego w Turcji emdecja jest możliwa, a w Egipcie nie? Dlaczego mniejszości chrześcijańskiej w Turcji rządzący islamiści są  tam w stanie zapewnić elementarne bezpieczeństwo, a w Egipcie dużej, bo dziesięciomilionowej społeczności koptyjskiej ani Bracia Muzułmanie, ani państwo nie są w stanie?

Nie twierdzę, że Egipt i sąsiednie kraje arabskie nie dorosły do demokracji. Ale widać, że mają z jej zaprowadzaniem większe trudności niż my w Europie po rozpadzie bloku radzieckiego. Może między innymi dlatego, że u nas, od Polski po Bałkany i kraje bałtyckie, można było się odwołać do naszych własnych doświadczeń demokratycznych. Nawet ponury okres osuwania się w faszyzm w latach trzydziestych można przywołać jako przestrogę.

Tak czy inaczej, choć u nas w Europie też mamy podobnie silne pęknięcie i napięcie między siłami liberalnej demokracji i modernizacji a siłami nacjonalistycznej i koniunkturalnie klerykalnej prawicy dążącej do odbudowy Europy egoizmów narodowych, to jednak do gorącej wojny między nimi nie dochodzi.

Ale jaką mamy pewność, że nie dojdzie? Nie patrzę więc na Egipt z wyższością.