Mocne zdania ministra Sienkiewicza o Wołyniu i powstaniu warszawskim

W dyskusji wołyńskiej dominują emocje. Tym bardziej cieszy , kiedy głos zabierają ludzie zdolni myśleć nie podług samych tylko emocji, lecz także ponad nimi.
Do takich głosów należą słowa ministra Sienkiewicza, z wykształcenia historyka. I słowa innego historyka, ale Amerykanina, prof. Snydera, autora wielu doskonałych studiów i książek o nowszej historii naszego regionu Europy.

W relacji z dyskusji urządzonej przez Instytut Studiów Zaawansowanych i  opublikowanej w GW (20-21 lipca) Sienkiewicz mówi, że ,,Wołyń jest ostatnim akordem obecności RP wykreślonej mieczem Kazimierza Wielkiego. To tragiczny koniec ponad 700-letniej obecności Polski na Wschodzie.

I w tym sensie jest tak samo tragicznym wydarzeniem, jak powstanie warszawskie, które w równie tragiczny i symboliczny sposób zamyka okres irredenty polskiej jako formy istnienia i myślenia symbolicznego”.

Nie jestem historykiem, ale pasjonuje mnie śledzenie użytków, jakie się z niej robi w bieżących celach politycznych. Wołyń służy dziś przede wszystkim do rozpalania niechęci do Ukraińców pod szlachetnie wyglądającym pozorem walki o pamięć o ofiarach masakry. I do atakowania obecnego prezydenta i rządu pod fałszywym zarzutem, że oni tej pamięci nie kultywują.

Tymczasem Sienkiewicz idzie dalej i głębiej. Daje do zrozumienia, że dawna polska polityka wschodnia  poniosła generalnie fiasko, skoro doszło do takiej tragedii jak na Wołyniu. I zestawia Wołyń z powstaniem warszawskim w tym  sensie, że tak jak masakra wołyńska zamykała historię polskiej obecności na ziemiach wschodnich, podobnie powstanie zamykało epokę polskich zrywów zbrojnych w walce o niepodległość.

Następny zryw był już pokojowy: to zryw pierwszej Solidarności (1980-1981/1989), która zrozumiała, że droga zbrojna nie przyniesie demokracji, wolności i niepodległości.

Nie jestem do końca pewien, co Sienkiewicz miał na myśli, mówiąc o symbolicznym zamknięciu obecności Polski na wschodzie w kontekście rzezi wołyńskiej. Czy tylko to, że Polacy okazali się na tych ziemiach niemile widziani, czyli że oferta cywilizacji przez polonizację została odrzucona i nie zdołała stworzyć jakiegoś narodu politycznego z narodów zamieszkujących dawne tereny Rzeczypospolitej? Miałby rację, ale nie brzmiałoby to chyba zbyt przekonująco nawet dla ukraińskich polonofilów.

Bo czy te inne narody miały całować nas po rękach, że stały się przedmiotem naszej ,,misji cywilizacyjnej” Czy mogły się jej nie przeciwstawić, gdy budziła się ich własna tożsamość narodowa? Czy mogły się nie oburzać na naszą politykę wschodnią na przykład pod koniec II RP?

Tu na scenę wkracza prof. Snyder, gdy w dyskusji przypomina o ludobójczym wielkim głodzie na Ukrainie i milczeniu na ten temat w ówczesnej Polsce, ,,bo lepiej było wtedy nie ryzykować stosunków polsko-sowieckich”, a to przecież Sowieci doprowadzili do głodu na żyznej Ukrainie!

Snyder wie, że Wołyń jako problem polityczny jest na rękę obozowi Janukowycza w jego bieżącej walce z nacjonalistami w Ukrainie zachodniej, bo daje mu możliwość nazywania ich faszystami. Polska na to nie ma wpływu.

To jest wewnętrzna rozgrywka w polityce ukraińskiej, w której nasi antyukraińscy radykałowie wołyńscy odgrywają rolę pożytecznych idiotów, czy tego chcą czy nie chcą.

Co z tego wynika? Że w naszym interesie jest, by nie psuć dalej i tak już nienajlepszych obecnie stosunków polsko-ukraińskich przez odmowę dialogu biorącego pod uwagę także różne ukraińskie punkty widzenia. I nie popędzać Ukraińców do rozliczenia z Wołyniem pod nasze dyktando. 

Ale wynika też moim zdaniem, że Polacy są ofiarami nie tylko kompleksu ,,postkolonialnego” (jako byli poddani zaborców), lecz także kompleksu utraconego imperium.

Nie my jedni. Chyba tylko Brytyjczycy dali jakoś radę wyjść z tej traumy.