Piekło według Dana Browna

To ma być największy literacki  bestseller roku. Dan Brown, ten od Kodu Leonarda da Vinci, napisał powieść na motywach ,,Piekła” Dantego. Z zapowiedzi wydawniczych wynika, że Brown chce pokazać, jak mocno poemat Dantego wpłynął na chrześcijańskie wyobrażenie piekła.

Nie byłem i nie jestem miłośnikiem Browna ani innych dzieł tego typu. Literacko wydają mi się mierne, a ,,religioznawczo” ‚ – tabloidowe. Ale może tym razem będzie inaczej. Brown opowiada, że czasem dla odzyskania wigoru pisarskiego fundował sobie wiszenie głową w dół i wena mu wracała. 
Pomysł, by sięgnąć po Dantego jest śmiały, nie przeczę. Nawet fascynujący. Kto zna poemat, wie, o czym mówię. Ale fundamentalna jest inna sprawa: kwestia piekła.

Czy współczesny katolik ma wierzyć w piekło i jakie? Chrześcijańscy fundamentaliści pokroju dr Terlikowskiego uważają, że oczywiście ma wierzyć. No dobrze, ale właśnie jakie? Biblia jest tu bardzo oszczędna w słowach i opisach. Za to chrześcijaństwo jako zorganizowana religia obfituje w przerażające obrazy piekła jako miejsca tortur dusz potępionych. Przez wieki ta pedagogika piekła była pedagogiką strachu. Uszkodziła psychicznie niejednego katolika, wpędzając go w neurozę eschatologiczną.

Na mnie to jakoś nigdy nie działało. Nawet w wieku katechetycznym. Szczęśliwie katecheta nie był perwersyjny, nie dręczył nas piekielnymi horrorami w stylu tych opisanych wspaniale przez Joyce’a w ,,Portrecie artysty z lat młodości”. Trudno mi było pogodzić te piekielne strachy z słowami, że Bóg jest miłością.

  
Z współczesnych definicji piekła wszyscy pamiętamy Sartrowską: piekło to inni. Ale ta też mi nie odpowiada, bo przecież inni to może być też wsparcie.

Na gruncie teologii bardziej trafia do mnie, że piekło to odcięcie od Boga. Ale najbardziej dało mi do myślenia stanowisko ks. Wacława Hryniewicza, wybitnego polskiego ekumenisty. Hryniewicz uważa, że piekło jest puste (czyli de facto nie istnieje), bo Bóg w swej miłości zabrał stamtąd wszystkich grzeszników, nawet największych i najbardziej zatwardziałych.

To naturalnie tylko teologiczne metafory i spekulacje (choć z długą i bogatą tradycją zwłaszcza w prawosławiu), ale o ileż bardziej pasujące do chrześcijaństwa jako religii nadziei na powszechne zbawienie. Obawiam się, że Brown nie pójdzie tym tropem.