Teraz Czechy

W ten weekend Czesi wybiorą sobie prezydenta. Po raz pierwszy w formule powszechnej, a nie parlamentarnej. Nie wnikam w (bardzo ciekawe) czeskie szczegóły wyborcze, choć po prezydencie Klausie, euro-fobie, płakał nie będę. Wystarczy, że płaczą Czesi, z którymi odchodzący prezydent żegna się amnestiami dla kryminalistów.

Czy bracia Czesi nie wpadną jednak z deszczu pod rynnę? Czy system powszechnych wyborów prezydenckich sprawdza się lepiej niż wybory prezydenta przez parlament? Mam wątpliwości.

W Polsce przedwojennej prezydenta wybierał parlament, o czym jeszcze długo będzie nam przypominał los Gabriela Narutowicza, pierwszego w naszej historii demokratycznie wybranego prezydenta zamordowanego przez endeckiego fanatyka. ,,Winą” Narutowicza było, że wygrał w parlamencie głosami lewicy i reprezentantów mniejszości narodowych.

Zabrakło wyobraźni politycznej, żeby budować w odrodzonej Polsce zalążek narodu obywatelskiego, będącego wspólnotą szerszą niż czysto etniczna. Mimo tej tragicznej inauguracji i fatalnego w skutkach zamachu majowego Piłsudskiego, przedwojenny model prezydentury był wydolny i chyba sprawdził się też w ekstremalnej sytuacji wojenno-wygnańczej.

Jednak po 1989 r. przyjęto model zbliżony do niemieckiego jeśli chodzi o premiera, i zbliżony do francuskiego jeśli chodzi o prezydenta. Premier jak kanclerz, a prezydent, choć prestiżowo silny, bo z wyboru powszechnego, w istocie reprezentacyjny, znów jak w Niemczech (ale tam wybiera go parlament).Powstało w ten sposób potencjalne źródło napięć a nawet konfliktów politycznych między premierem a prezydentem. Męczymy się z tym do dziś.

Uważam, że u progu III RP lepiej było wrócić do formuły przedwojennej. Tak byłoby bardziej spójnie ustrojowo. Niestety, jak zwykle u nas emocje wzięły górę nad rozumem politycznym. Bo przecież Wałęsa musiał mieć mandat ,,lepszy” niż Jaruzelski, wybrany jednym głosem przez przejściowy parlament. No i się zaczęło.

Oczywiście to dziś polityczna mrzonka, byśmy wybierali prezydenta przez naszych przedstawicieli w parlamencie. Praw raz przyznanych w demokracji bez ważnych powodów się nie odbiera. Na domiar złego, czy taki parlament, jak obecny, byłby w ogóle w stanie wybrać jakiegokolwiek prezydenta?