Obama!

A jednak. Niby zmęczony, ale wygrał. Coś jest w Obamie, że tylu ludzi stało w kolejkach do urn, żeby ponownie zagłosować na tego ,,zmęczonego” jajogłowego technokratę.

Ja też uległem temu wrażeniu, że może Obama nie da rady, ale jak obejrzałem w TV scenę z Virginii, gdzie dwóch młodych białych mężczyzn oznajmiło reporterowi BBC, że tylko Obama, pomyślałem sobie: No, może nie wszystko stracone.

Co to jest to ,,coś”? Mnie się w Obamie podoba jego wizja Stanów. Nazwałbym ją ,,whitmanowską”, od nazwiska mego ulubionego wielkiego amerykańskiego poety z XIX w. To jest Ameryka otwartej drogi, Ameryka, w której jest miejsce dla wszystkich. Mnie się to wydawało w wyborze Obamy na prezydenta najcenniejsze i byłoby jakimś wielkim krokiem wstecz, gdyby przegrał drugą kadencję. Bo to by znaczyło, że wyborcy tę wizję odrzucili.

Tę, którą opisał Obama w swoistych rekolekcjach o demokracji amerykańskiej, jakich udzielił narodowi zaraz po zwycięstwie. W tym jest naprawdę dobry. Lepszy niż były biskup Romney.

Gospodarka, polityka zagraniczna, reformy społeczne: na to wszystko Obama zyskuje teraz dodatkowy czas. Może krok po kroku robić swoje. Krok po kroku, bo przegrani będą mu w parlamencie przeszkadzać na potęgę.

Prócz tej wizji kulturowej, podoba mi się, że Obama od razu przechodzi do roli tego, który ma leczyć rany podziału politycznego w społeczeństwie. Tego akurat od demokracji amerykańskiej moglibyśmy się w Polsce uczyć z pożytkiem.