Ministra Mucha

Minister Mucha chciałaby, aby zwracano się do niej per ,,ministra”. Premier Tusk już się zdążył od swej ministry zdystansować. Wiadomo, jest obyczajowym konserwatystą. Woli tradycyjnie: pani minister niż pani ministro. I z pewnością akurat tutaj może liczyć na masowe poparcie społeczne w czasach, kiedy mu słupki generalnie spadają. Bo Polska jest też w większości obyczajowo i językowo konserwatywna.

Mało kto pamięta, że przed panią Muchą była pani Jaruga Nowacka, tragicznie zmarła w katastrofie smoleńskiej działaczka SLD. To ona pierwsza wśród polityków parlamentarnych próbowała wprowadzić do obiegu słowa ,,polityczka” i ,,ministra”

Nie udało się. Kto używa słowa ,,polityczka” jest natychmiast identyfikowany z feminizmem, a nie wszyscy użytkownicy polszczyzny sobie tego życzą, więc termin się nie przebija szerzej, bo wciąż nie jest postrzegany jako neutralny. Gorzej: jest atakowany jako przejaw antychrześcijańskiej pierekowki dusz, czyli ,,politpoprawności”

Kto chce być językowo innowacyjny, ma problem. Oczywiście innowacyjny w takiej dziedzinie, jak równy, także pod względem językowym, status kobiet i mężczyzn. Czyli w dziedzinie ideologicznie gorącej. Bo w innych dziedzinach, proszę bardzo, tam neologizmów i kalek z angielskiego pod dostatkiem i konserwatystom to nie przeszkadza.

Nie może, bo nawet konserwatysta rozumie, że język żywy musi się zmieniać, tak jak zmienia się świat, w jakim żyjemy. Ale skoro tak, to czemu nie i w tej dziedzinie. Może ta ministra (czy np. marszałkini), gdyby jej od razu nie wyszydzono, by się kiedyś zakorzeniła. Tak jak zakorzeniły się nazwy zawodów kończące się na żeńską końcówkę -ka: pielęgniarka, dyrektorka, socjolożka itp.

No tak, ale ile współczesnych pań profesor akademickich woli by tytułować je jak nauczycielki licealne ,,profesorkami” , a ile uznanych pań psychologów, by nazywać je ,,psycholożkami”, albo ile pań dyrektor finansowych czy kreatywnych godzi się chętnie z tym, by się do nich zwracać per pani dyrektorko?

I tu jest kolejny problem. Bo bynajmniej nie wszystkie kobiety życzą sobie takiej językowej emancypacji, takiego zrównania płci. Wolą być tu konserwatywne. I w tym widzą prawdziwą równość płci, że mogą być tak samo tytułowane jak panowie na tych samych prestiżowych stanowiskach, tyle samo zarabiać i wcale nie korzystać z jakichś podpórek w karierze typu limitów kobiet parlamentarzystek. Dlatego pani ministra Mucha pozostanie minister Muchą.