Po hakach do celu

W mediach coraz więcej spekulacji o hakach w kampanii. Kto na kogo jakie szykuje? Krążą opowieści o dwóch. PiS szykuje donos o kłótliwym młodym Tusku, z którym żona nie mogła wytrzymać. Platforma ma rzekomo użyć obcych mediów  i wrzucić w lud wyborczy bombę z rozmową braci K. tuż przed katastrofą w Smoleńsku.

Te dwie plotki krążą w obiegu publicznym i dlatego o nich wspominam. Krążą też inne, ale prywatnie, więc zmilczę. Na szczęście wielu dziennikarzy raczej nie wierzy, by hakowe bomby zostały faktycznie odpalone.

Tylko czy w ostatniej chwili diabeł wyborczy jednak nie postawi na swoim? W końcu bomba Jacka Kurskiego zabiła Tuska w 2005 r. Na haku Miodowicza poległ  Cimoszewicz. Są więc precedensy.

Zwycięstwo wyborcze metodą haka uważam za podwójnie obrzydliwe. Moralnie i politycznie. Moralnie, bo to strzał w plecy zza węgła. Politycznie, bo w istocie godzi ono w system demokratyczny. Jest czymś głęboko antydemokratycznym posługiwanie się w kampanii  nie argumentami, lecz hakami.

Dlatego jako wyborca i obywatel nie tracę nadziei, że dojdzie do pojedynku dwóch głównych kandydatów na premiera: Kaczyńskiego i Tuska. Ich finalna debata powinna zwieńczyć tegoroczną kampanię. Kaczyński nie ma prawa odmawiać w niej udziału, jeśli jest politykiem demokratycznym.