Wybuch w mińskim metrze

Nieszczęście u wschodnich sąsiadów. Współczuję z Białorusią. Ale nie spieszyłbym się z odpowiedzią, co się stało i kto za tym stoi. Białoruś nie jest krajem demokratycznym w moim rozumieniu demokracji. Muszę brać na to poprawkę, kiedy słyszę, że białoruska prokuratura oznajmia, że wybuch w metrze był aktem terroryzmu. Może był, a może nie.

Pierwsze pytanie w takiej sytuacji brzmi: cui bono? Komu na tym mogłoby zależeć? Na pewno nie białoruskiej opozycji, tak oczernianej w kontrolowanych przez władze państwowych środkach przekazu. Na pewno nie mniejszości polskiej. Islamistów w Białorusi nie ma. Rosjan nie brakuje, ale nie ma żadnego istotnego konfliktu między nimi a Białorusinami.

Wykluczam ewentualną teorię spiskową, że to akcja sponsorowana przez spec służby Łukaszenki albo Putina czy jakiekolwiek inne, w tym polskie. Mamy więc same znaki zapytania, żadnej odpowiedzi na to kluczowe pytanie: czyim interesom mógłby służyć domniemany zamach.

Jest jeszcze opcja katastrofy transportowej, kto wie, czy nie najbardziej prawdopodobna, ale niemożliwa do wykorzystania politycznego. Niewykluczone więc, że będziemy nadal bombardowani informacjami o zamachu, choć zamachu nie było. Bo wersja o zamachu pozwala odwrócić uwagę od dociekania, jaka jest kondycja techniczna i organizacyjna metra i ewentualnie uciec od odpowiedzialności za tę kondycję.

Tyle przychodzi mi na myśl w tym momencie. Gdyby media państwowe w Białorusi były bardziej wiarygodne, może wiedzielibyśmy więcej, ale nie są, więc nie wiemy. Żal mińszczan, żal Białorusi.

I naprawdę nie trzeba podkładać jakiejś niby dramatycznej muzyki pod prawdziwie dramatyczne zdjęcia filmowe  poszkodowanych pasażerów, jak to słyszałem w materiale w TVN24 . Nie godzi się takich relacji zamieniać w reality show. To nie jest fikcyjny film o zamachu, to katastrofa, w której zginęli naprawdę zginęli ludzie, a inni ludzie naprawdę cierpieli.