Cień Fukuszimy

Nie wierzyłem własnym oczom. Poważni panowie, uczeni z tytułami dyskutują o trzęsieniu ziemi w Japonii, jak nasi politycy o OFE. Jaki temperament polemiczny ma fizyk prof. Turski, w TVN24 powinni byli wiedzieć. To niepoprawny politycznie besserwisser, z trudem znoszący inne zdanie i walący prosto w oczy. Od razu przypomniał mi się inny tego typu fighter, proradiomaryjny prof. Wolniewicz. 

Turski najpierw zaatakował media za sianie paniki i szerzenie głupot w dążeniu za krwawymi sensacjami. Potem uznał drugiego zaproszonego do studia za tubę propagandową jakiegoś lobby antynuklearnego. Doszło niemal do rękoczynów.

Choć istotne pytania zostały w niej postawione, pożytku z tej dyskusji nie było. Ale wyszedł hit w YouTube. Czy o to chodziło autorom programu? A przecież sprawa jest poważna. Podwójnie: jako wielkie nieszczęście Japonii, a może i sporej części świata, i jako katalizator globalnej dyskusji o energetyce atomowej.
W Europie już demonstrują przeciwnicy elektrowni jądrowych.  Fukuszima staje się drugim Czarnobylem. Na razie jednak to raczej kwestia skojarzeń niż opis rzeczywistości.

Rządy państw nuklearnych wstrzymują oddech. Od tego, co w najbliższych dniach wydarzy się w odległej od Europy Fukuszimie, może mieć na naszym kontynencie  ogromne skutki polityczne. Także u nas. W weekendowej GW premier Tusk wspomina w swym raporcie wyborczym, że jego rząd przymierza się do budowy pierwszej polskiej elektrowni atomowej. Czy cień Fukuszimy nie zakryje tych planów?

Jak wielu, śledzę wieści z Japonii z współczuciem, ale i z obawą. Nie znam się na energetyce jądrowej. Wiem, że żeby kraj się mógł rozwijać, potrzebuje energii. Musi ją wyprodukować sam, lub uzupełnić importem. Może też zarobić na eksporcie nadwyżek energii, jeśli je posiada. Bez energii jądrowej może funkcjonować, ale czy może się rozwijać?