Prymas Kowalczyk przeciwko polityce smoleńskiej

Abp Józef Kowalczyk, prymas Polski, oświadczył, że jest przeciwny upolitycznianiu katastrofy smoleńskiej. Wypowiedź ważna, bo osoba ważna w Kościele i życiu publicznym. Ale czy Kościół posłucha swego prymasa?
Mowa Kowalczyka jest mową kościelną, aluzyjną, pozbawioną konkretnego adresata. To osłabia jej znaczenie. Bo każdy może powiedzieć, że jest przeciw upolitycznianiu tragedii. Bez konkretyzacji jest to ogólna deklaracja intencji. Krok w dobrą stronę, lecz nie wystarczający. Co innego wiedzieć lub przynajmniej domyślać się, o kim mówi prymas, co innego – wyraźnie od niego samego to usłyszeć.

Zbliża się rocznica katastrofy. Mnożą się możliwe scenariusze wydarzeń rocznicowych. Wspólne modły, msze okolicznościowe – w porządku. Gorzej z wychodzeniem tłumów na ulice. Na Krakowskie Przedmieście w Warszawie i pod Wawel. To w tych masowych obchodach kryje się możliwość upolitycznienia, przed którą ostrzega prymas.

Prawie na pewno obóz smoleński zrobi z tych obchodów manifestację polityczną, antyrządową. Rzecz jasna wszystko pod hasłami prawdy i patriotyzmu, a nie walki o powrót do władzy. Ale tego wszystkiego w ostrzeżeniach prymasa nie znajdziemy.

Efekt łatwo przewidzieć: rocznica pokaże, jak głęboki mamy podział i że nie ma mowy o prawdziwej jedności. Wkrótce potem Polska wejdzie w czas beatyfikacji Jana Pawła II. Znów zobaczymy widowisko obłudy. Ci sami, którzy dzielą Polaków, będą wysławiać papieża Polaka jako ikonę  narodowej jedności.
Jakie to wszystko polskie, jakie antychrześcijańskie. Nasz katolicyzm jest dobry w dzieleniu, łączyć, tam gdzie byłoby to pożądane, nie potrafi. Obawiam się, że nawet rozmyty apel Kowalczyka nie zostanie podjęty. Idą ciężkie tygodnie.   

PS  Rewolta egipska
Czytam część wpisów i słyszę Chomsky’ego. Świadomie lub nie powtarzają się w nich antyamerykańskie klisze i stereotypy. To całkiem coś innego niż krytyka polityki amerykańskiej, do której sam bywam skłonny. Ale nie w przypadku obecnych wypadków w Egipcie. Akurat tu linia ekipy Obamy wydaje mi się trafna. I jak widać przynosi efekt, czyli schodzenie Mubaraka ze sceny. Dostrzega to Bywalec2. Gorzej z wpisem Wojtasa: otóż dostrzegam cywilne ofiary egipskich niepokojów i ubolewam nad rozlewem krwi, Mubaraka porównywać z sowieckimi gensekami się nie kwapię, choćby z powodu żywotności i zasług politycznych jego reżimu (dialog z Izraelem). Uważam, że w trzeba podkreślić znaczenie słynnej (ale nie u nas z powodu generalnej niekompetencji naszych mediów elektronicznych w tej sprawie) kairskiej mowy Obamy do egipskich studentów; ona moim zdaniem miała też znaczący wkład w dzisiejsze powstanie ludowe, nie tylko Tunezja. Dla reżimu irańskiego nie mam krzty empatii, do satrapii arabskich też, ale w polityce trzeba cieniować, inaczej popada się w ideologię, pro- czy antyamerykańską, pro- czy antymuzułmańską, a to jest ślepy zaułek. Rola Egiptu jako sojusznika USA jest moim zdaniem pozytywna dla chwiejnej lecz jednak równowagi regionalnej, rola Iranu jest bezwzględnie negatywna.