Tylko Kadafi żałuje dyktatora Tunezji

 

Czy powstanie w Tunezji znajdzie naśladowców w innych krajach arabskich rządzonych na podobnej zasadzie, na jakiej Tunezją ponad dwadzieścia lat rządził obalony niedawno prezydent Ben Ali? Sprawa tunezyjska, obojętne jak się dalej potoczy, jest frapująca.

Nam w Europie centralnej może się kojarzyć z obaleniem Ceausescu – ponoć Ben Aliego przezywano Ceausescu – albo z pomarańczową rewolucją w Kijowie. Ben Ali i tak nie ma co narzekać. Stracił władzę, ale ocalił życie i ogromny majątek oraz luksusowy azyl w Saudii.

Jednak trop ,,rumuński” ma tu jakiś sens: prezydent upadł być może dlatego, że stracił poparcie armii i bezpieki, a nie z powodu gniewu ludu. Lud mógł zostać popchnięty do rewolty przez jakąś frakcję establishmencie. Podobnie jak w Rumunii to ze starego establishmentu rekretują się nowi przywódcy Tunezji. Przynajmniej na razie. Potem mogą przyjść inni, być może rzeczywiście prodemokratyczni. 

Z przywódców reżimów arabskich tylko płk Kadafi nie cieszy się z upadku Ben Aliego. W innych krajach arabskich elity polityczne i religijne się cieszą i zaznaczają, że im scenariusz tunezyjski nie grozi, bo u nich lud ma się dobrze i kocha obecnych przywódców. Jasne, że kocha. Widzieliśmy niedawno, jak kocha, na przykład w Iranie. Widzimy, jak kocha w Egipcie, Jemenie czy Saudii.

Ale powtórki chyba rzeczywiście nie będzie. Przywódcy arabscy mogą deklarować solidarność z ludem Tunezji, ale dołożą starań, by swoim ludom wybić z głów podobne pomysły.

Z mojej perspektywy ciekawsze jest co innego. Czy uda się w Tunezji utrzymać zasadnicze status quo. To nie jest kraj wielki ani silny, ale jeden z nielicznych o systemie czysto świeckim i orientacji prozachodniej, która wynika także z przyczyn ekonomicznych.

Gdyby Tunezja wpadła w ręce islamistów, skończyłoby się turystyczne eldorado, z którego żyje niemała część Tunezyjczyków. W krajach Afryki północnej powstałby przyczółek islamistycznego ekstremizmu, zagrażający bezpośrednio Europie południowej. To uważam za scenariusz gorszy niż stan obecny przypominający sytuację Rumunii po obaleniu Ceausescu.

Media w krajach arabskich i w Iranie podkreślają, że Tunezja ma za swoje, bo Ben Ali był prozachodni. I na tej zasadzie prorokują rychłe powstania ludowe na wzór tunezyjski w tych państwach regionu, które ta prozachodnia orientacja łączy z Tunezją. Jakie to kraje? Przede wszystkim Egipt i Arabia Saudyjska. Według tej logiki przywódcy Syrii, Iranu i Autonomii Palestyńskiej ( hamasowskiej Gazy to oczywiście nie dotyczy) mogą spać spokojnie. Ja wątpię.

To raczej pobożne życzenia podszyte politycznymi konfliktami między państwami arabskimi. Tunezja pozostanie moim zdaniem wyjątkiem, nie stanie się pierwszą kostką domina.

A swoją drogą: kiedy właściwie lud wychodzi na ulice, obojętne w Tunezji czy gdzie indziej w świecie? Reguły chyba nie ma, ale improwizuję: kiedy mniej niż jedna czwarta dochodu narodowego trafia do społeczeństwa, kiedy nastaje chaos i anarchia, nad którym władza traci kontrolę, kiedy lud przestaje się bać tyrana, bo czuje, że tyran słabnie.                        

XXXX

Tusk lżony

Wśród wpisów zauważyłem kilka, których autorom lżenie premiera jako polityka nie przeszkadza i taki (Pozdrawiam, Kocie Mordechaju!), że lżenie premiera, choć brzydkie, nie oznacza lżenia państwa. Beg to differ. Jestem zdania, że najostrzejszej krytyki nie należy mylić z zniesławianiem. Punktowanie błędów – tak, wycieranie sobie gęby czyjąś godnością – nie. Łatwo powiedzieć, że komuś lżenie nie przeszkadza, póki samemu nie zostanie się zelżonym. Co do równania premier-państwo, to można oczywiście uważać, że ono nie zachodzi. Tylko że w Polsce demokratyczne państwo nie jest w cenie. PiS ma w tym walny udział. Recytuje propaństwowe frazesy, a upokarza (bo to było upokarzanie, a nie debata parlamentarna) najwyższych przedstawicieli tegoż państwa (innego nie mamy, sorry PiS) prezydenta i premiera.