Jan Pospieszalski i inni obrońcy wolności słowa

Grupa prawicowych dziennikarzy zapowiada protest przed kancelarią premiera w obronie wolności słowa. Ale czy w Polsce cokolwiek jej rzeczywiście zagraża? W Polsce, gdzie działają swobodnie tak wybitnie obiektywne i rzetelne media, jak radio Maryja, Telewizja Trwam, Nasz Dziennik, Gazeta Polska czy Gość Niedzielny?

Kiedy o wolność słowa upominają się ludzie z pokolenia, które na własnej skórze nie doświadczyło, czym jest cenzura, partyjno-państwowy monopol środków przekazu, zakaz wykonywania zawodu dziennikarza, myślę sobie: no cóż, łaska późnego urodzenia. Nie mają porównania, nie znają miary.

Ale kiedy zagrożeniami na tym polu straszą ludzie, którzy to wszystko znali z autopsji, uważam to za robienie współczesnemu społeczeństwu wody z mózgów. Ograniczanie wolności słowa ma miejsce nie w Polsce, ale na Węgrzech i to za sprawą tamtejszej prawicy.

Jan Pospieszalski podczas spotkania prawicowych obrońców rzekomo zagrożonej w Polsce wolności słowa stwierdził, że polega ono między innymi na przesuwaniu programu na pory lub do stacji niskiej oglądalności. Ale to nie jest ograniczanie wolności słowa, tylko polityka programowa.
Owszem, może być tak, że pod tym pretekstem szykanuje się kogoś niewygodnego lub nielubianego w gabinetach prezesów mediów. Obserwowałem to za prezesury Bronisława Wildsteina, kiedy metodą opisaną przez Pospieszalskiego nękano program 7 dni świat Andrzeja Turskiego. Czy Pospieszalski stawał w obronie Turskiego?

Za to w obronie Pospieszalskiego stanęła ostatnio Katarzyna Kolenda-Zaleska z tak piętnowanej przez prawicę TVN, w której zresztą (podobnie jak w dezawuowanym przez prawicę jako lewicowe Radiu TOK FM) dziennikarze prawicy, i to tak skrajni jak Tomasz Terlikowski, są codziennymi gośćmi. Prawicowi obrońcy rzekomo zagrożonej wolności słowa pracują w mediach, część w mediach pierwszej ligi jak Rzeczpospolita. Mają możność wyrażania swych opinii niczym nie ograniczoną. I korzystają z niej bez żadnych ograniczeń. Pluralizmowi opinii nic nie grozi. 

Więc o co chodzi? Pewnie o to, że na ich niekorzyść zmienia się układ sympatii politycznych społeczeństwa i związany z nim układ sił w polityce polskiej, zapowiadający spadek znaczenia prawicy typu pisowskiego, a ta jest najbliższa większości prawicowych dziennikarzy. Nie można już korzystać z ochronnego parasola pisowskiej władzy i robić swojej polityki, historycznej i bieżącej, w publicznych mediach. Czasem bez żenady, jak działo się w na przykład w Wiadomościach za Jacka Karnowskiego podczas kampanii prezydenckiej albo w ,,Misji specjalnej” i innych prawicowych talk shows.

Gdyby w Polsce sprawy wolności mediów poszły kiedyś w stronę węgierską, przyłączyłbym się do obrońców wolności słowa. Ale na razie nie idą i dlatego zgadzam się z prof. Środą, że Jan Pospieszalski może z powodzeniem przenieść się do mediów ks. Rydzyka.