Kotylion prezydenta

W trakcie wywiadu dla Tomasza Lisa prezydent Komorowski przypiął biało-czerwony kotylion z okazji Święta Niepodległości. Drugi wręczył dziennikarzowi, który też go wpiął w marynarkę. Prezydent pragnie, byśmy obchodzili święto narodowe z ,,radosną dumą”. Ładny gest, zbożna intencja.

Tylko że to za mało, by Polska 11 listopada świętowała tak, jak wymarzył sobie pan prezydent. Przed 11 listopada będzie dziesiąty i przekonamy się, czy jest szansa na radosną dumę ponad podziałami. Na razie niewiele na to wskazuje.

Co mnie w rozmowie Lisa z Komorowskim uderzyło, to przewaga tematów krajowych, z reguły bieżących, nad polityką międzynarodową. Prezydent tylko zamarkował sprawę ,,powrotu Polski do serca integracji europejskiej”, a Lis go o to nie naciskał. Szkoda, bo myśl była ważna, ważniejsza niż rozważania na kanwie perypetii poseł Kluzik-Rostkowskiej.

Tak, prezydent podkreślił, że ma już na koncie wiele podróży zagranicznych i przygotowuje się do podjęcia w Warszawie prezydenta Rosji w duchu konstruktywnym. Generalnie jednak nie zdołał rozwinąć swej koncepcji polityki zagranicznej państwa.

Wyszło to w sumie trochę powierzchownie, a może nawet odrobinę prowincjonalnie. Nie chodzi o to, żeby się puszyć i nadymać, to już przerabialiśmy z naszymi poprzednimi prezydentami, lecz by pokazać społeczeństwu, jakie są na tym polu cele obecnego szefa państwa. Dowiedzieliśmy się sporo o celach ,,krajowych” – brzmiało to dość przekonująco – ale w równie istotnych sprawach zagranicznych pozostawił nas prezydent w poczuciu znacznego niedosytu.

Sto dni prezydenta Komorowskiego nie może być podstawą do jakichkolwiek poważnych ocen jego działań. Ale może być sygnałem, kim jest jako głowa państwa i dokąd zamierza. Na razie sygnał nie jest tak czytelny, jak można by oczekiwać po polityku tak doświadczonym i zahartowanym. Ale kotylion mi się podoba, choć nieco staroświecki.