Noblista kryminalista, czyli chińskie piekło

Że władzom w Pekinie nie pasuje pokojowy Nobel dla dysydenta, nie dziwi. Chiny demokracji w zachodnim wydaniu nie potrzebują poza Hongkongiem i póki komuniści nie zmienią w tej kwestii zdania – a mogą zmienić, jak pokazuje historia ostatnich dekad w przypadku gospodarki rynkowej, kiedyś przecież też odrzucanej przez partię – działacze na rzecz demokracji i praw człowieka nie mogą liczyć na pobłażanie autorytarnego systemu, jaki dziś panuje i odnosi sukcesy w Chinach kontynentalnych.

Zaintrygowało mnie co innego: zbiorowy protest grupy chińskich przeciwników obecnego systemu, żyjących w wolnym świecie, przeciwko Noblowi dla Liu Xiaobo. To jednak rzecz niesłychana. Sami doświadczyli, jaki jest los chińskiego dysydenta, a teraz, choć są w opozycji, jak Liu, dokopują więzionemu. O co chodzi? Z tego, co wiem, o to, że nie jest według nich antykomunistą.

Brzmi to tak, jakby sprawa praw człowieka, demokratyzacji, reform w partii komunistycznej, nie była dla nich tak ważna, jak bycie chińskim antykomunistą. Trudno to pojąć. Nie przypominam sobie czegoś podobnego w historii opozycji w krajach realnego socjalizmu w Europie. Pokojowy Nobel dla Wałęsy nie był publicznie kontestowany nawet przez tę część działaczy Solidarności, której droga z Wałęsą się rozeszła.

Waśnie i spory to w europejskich środowiskach dysydenckich rzecz pospolita. Jednak nie znam przypadku, by atakowano w nich kogoś, z kim się jest w sporze, ale kto w tym momencie jest więziony i dostał drakońską karę za pokojową walkę w słusznej sprawie. Okazuje się, że może być też chińskie piekło.