Premier Bielecki by Radziszewskiej nie bronił

Oczywiście są sprawy większej wagi państwowej niż sprawa minister Radziszewskiej. Pani minister może być ulubienicą kół gospodyń wiejskich i z tego tytułu czuć się dumna.

Gorzej, że sprawia też wrażenie, jakby nie zrozumiała, czemu stała się po raz kolejny problemem. A z tego akurat powodu dumy odczuwać nie powinna. Jej obrońcy w Platformie i Kościele swymi wyrazami poparcia świadczą jej niedźwiedzią przysługę.    

Bo oprócz perspektywy państwowej, jest i społeczna. Jest sfera mentalności, w której przykład wciąż idzie z góry. I to w tej sferze ponosimy straty, kiedy wysocy urzędnicy nie wiedzą, co się godzi, a co nie, kiedy się jest na przykład ministrem i to do spraw równych praw obywateli RP.

Otóż nie godzi się w dyskusji publicznej wysuwać argumentów ad personam, ujawniając przy tym orientację seksualną kontr-dyskutanta bez jego zgody. Po ministrze i to ministrze, mającego strzec równouprawnienia, spodziewamy się, jak po kążdym innym, kompetencji, a w tym przypadku także minimum empatii, nie mówiąc już o kindersztubie.

Niechże pani minister spróbuje się wczuć w sytuację osoby, której podczas dyskusji publicznej ktoś wytyka, że ma orientację klerykalną. A jest przecież ,,tajemnicą poliszynela”, że ją ma.

Wyskok pani minister jest nie do obrony i na nią nie zasługuje. Noblesse oblige. Radziszewska powinna była oddać się do dyspozycji premiera. Premier powinien dymisję przyjąć. To nie ma nic wspólnego z wolnością słowa. Tu chodzi o standardy demokratycznej kultury politycznej.

Ministrowie mogą mieć takie czy inne poglądy czy upodobania prywatne, ale nie mogą ich mieszać z publicznym wykonywaniem swych funkcji. Bo ministrowie są w służbie wszystkich obywateli, a nie tylko elektoratu, który wyniósł ich na urząd. Trzeba oddać to byłemu premierowi Bieleckiemu, skądinąd konserwatyście, że momentalnie odwołał jednego z członków swego rządu po kompromitującej go wypowiedzi publicznej na temat antykoncepcji. A to było u samych początków III RP!

Sprawa Radziszewskiej, mdła reakcja na nią w kierownictwie PO, deklaracja premiera o ,,tandetnym” antyklerykalizmie w środku afery w kościelnej komisji majątkowej – wszystko to jest niepokojącym sygnałem, że partia Tuska odchodzi od swych liberalnych korzeni. Że w dziedzinie  społecznej nie tylko nie idzie małymi kroczkami ale jednak do przodu, lecz zaczyna się cofać.