Co teraz? Myśli pożałobne

Wykreowany w telewizji obraz Polski po katastrofie jest tak patetyczny, że należałoby zawiesić rzeczywistość, posypać głowy popiołem i czekać na Mesjasza.

2 Poza telewizją życie toczy się po swojemu. Nawet w Krakowie, gdzie odbyła się kulminacja rytuału, przyznajmy, że piękna estetycznie, były w tę niedzielę dwie Polski. Na Rynku i w okolicach Wawelu rozmodlona rzesza głównie przyjezdnych, poza rejonem uroczystości ludzie na spacerach, z lodami, korzystający z słonecznej pogody. Patos w centrum, ucieczka od patosu na peryferiach. Peryferia większe niż centrum, w Warszawie też tak było.

3 Jak to się przełoży na politykę? Czy ci, co w niedzielę zamiast oglądać telewizję poszli na spacer, na obiad do restauracji czy robili cokolwiek innego, pójdą w ogóle głosować? I na kogo?

4 Jaki będą mieli wybór? Kaczyński przeciwko Komorowskiemu czy może jednak przeciw Tuskowi? Premier ma przecież teraz niezwiązane niczym ręce, nie musi się tłumaczyć, że zmienił zdanie, bo to jasne, że powstała sytuacja wyjątkowa, unieważniająca deklaracje sprzed katastrofy. Kaczyńskiemu scenariusz kampanii wymyśliła już profesor Staniszkis – dokończyć dzieła Lecha – a Kościół błogosławił na każdym etapie peregrynacji żałobnej. Biskupi prawili o zgodzie, a w istocie namaścili zmarłego prezydenta na patrona pisowskiej kampanii wyborczej.

5 Jarosław Kaczyński stający do walki to lepsze niż jakiś kompromis, mocą którego wystawi się jakiegoś bezpartyjnego i ponadpartyjnego wspólnego kandydata. Fronty jedności narodu już mieliśmy, dziękuję.

6 Czas wracać z świata telewizyjnej kreacji do świata polityki – polityki demokratycznej, a więc dającej nam możliwość wyboru spośród różnych opcji i wielu kandydatów. Dzwony żałobne wybrzmiały, niech odtrąbią pobudkę. Churchill mawiał w krytycznych chwilach: trust the people. No to ufam, że ludzie mają więcej rozsądku niż wydaje się niektórym polskim politykom i publicystom wpadającym w neoromantyczne uniesienia.