Obama da radę

Chyba nikt nie jest tak ostro podzielony w sprawie Obamy jak Amerykanie i Polacy. I u nas, i u nich mamy obamo-żerców i obamo-entuzjastów na społecznych flankach i obamo-realistów bliżej środka. Tych ostatnich w rok po zaprzysiężeniu prezydenta przybywa, ale emocje nadal są tak silne, że zamazują obraz.

Tymczasem Barack Obama wciąż ma szansę i na drugą kadencję, i na wybitne miejsce w historii.
Wyciąganie radykalnych wniosków z wygranej republikanina w stanie senatora Kennedy’ego jest tak samo niedorzeczne jak polskie dywagacje  o zmieniających się jak w kalejdoskopie wynikach sondaży politycznych.

(Nawiasem mówiąc, szczególnie żałosne były te wywołane sondażem o rzekomym drastycznym spadku poparcia dla PO. Żył ten sondaż jeden dzień, tak jakby miał za cel przede wszystkim podbicie wskaźnika cytowań stacji, która go puściła w obieg, a poważni komentatorzy dali się nabrać.)

Tak, Obama będzie miał więcej do roboty w polityce krajowej. Będzie miał nowy kłopot z przeprowadzeniem reformy ubezpieczeń i zdrowia, a demokraci poniosą straty w nadchodzących wyborach. Czeka go też walka z bezrobociem i innymi skutkami recesji. No i z rosnącym sceptycyzmem na temat wojen w Afganistanie, Iraku, a może i Iranie. I myślę, że sobie z tymi wyzwaniami poradzi.

Obama jest inteligentny, chłodno analityczny, a nieuprzedzeni obserwatorzy (nie ma ich wielu) podkreślają, że ma przy tym umiejętność słuchania innych, zwłaszcza mających inne zdanie niż on. Dlatego podejmuje decyzje nie tak szybko i nie takie, jak życzyli by sobie niektórzy jego admiratorzy, np. w sprawie Gitmo czy Afganistanu.

Jest po prostu kolejnym prezydentem tego samego państwa i musi respektować generalną linię jego polityki, co nie przeszkadza, by prezydenturę ubarwił czymś osobistym, jak właśnie to czyni, kiedy podróżuje po świecie. A sprawia mu to wyraźną przyjemność, prawie jak, nie przymierzając, Janowi Pawłowi II. (Elementarz przywódcy, którego np. Lech Kaczyński zaczął się uczyć za późno i nieskutecznie).

Obama powinien jednak uważać, żeby nie skończył jak Gorbaczow (fetowany w świecie, w ojczyźnie ignorowany)  lub jak Carter, prezydent idealista, przekreślony przez porażki w polityce zagranicznej.
Dlatego Barack Obama idzie w dobrą stronę, kiedy przesuwa się ku centrum. Straci być może część swych lewicowych entuzjastów, ale zbuforuje w ten sposób ofensywę prawicowych populistów podszytą nie raz, takie mam wrażenie, zwyczajnym rasizmem.

W ruchu protestu przeciwko reformie ubezpieczeń jakoś nie widać czarnoskórych, dominuje biała niższa klasa średnia; tak, tak, wściekłych rasistów nie brakuje i wśród czarnych, ale to inny temat. Dziś oddaję prezydentowi  Obamie, co prezydenckie.

XXXX
Joanna, Michał: jestem zaskoczony podniesionym wątkiem rzekomej inwazji czy okupacji amerykańskiej w Haiti; gdyby nie te posiłki, anarchia byłaby już nie do opanowania, a pomoc niemożliwa. ONZ, a przecież to nie jest pies łańcuchowy Jankesów, zabiegała i zabiega o to samo, czyli o ekspedycję sił międzynarodowych, a Amerykanie się nie sprzeciwili. Szczerze mówiąc, jakiś amerykańsko-ONZ-owski  protektorat może się okazać nieunikniony, by Haiti w ogóle się podniosło. Podobnie irracjonalne wydają mi się spekulacje, czemu katastrofa zdarzyła się w Haiti, a w Dominikanie wcale: znaczy co? Że Amerykanie wywołali sztuczne trzęsienie ziemi, by mieć pretekst do ,,inwazji”??? Andrzej@CA: wyrazu mierzwa używam polemicznie, przeciwko fundamentalistycznej pogardzie; Wodnik53 ? myślę podobnie i o złej roli św. Bernarda, i o postępującej infantylizacji współczesnego świata, i o wudu. Seiendes: racja! Pielnia 1: takoż! Justyna: dzięki. Dziękuję także Jacobsky’emu (zbieżne uwagi o nazizmie i TV wyrażam tu: http://archiwum.polityka.pl/art/zbojecki-urok-radykalow,426313.html     )Roman56: ciekawe; Kartka z podróży: o rany boskie!